[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieopodal na jakimś pastwisku stała studnia do pojenia krów.W niej zatapiało siębańkę z wcześniej zrobionym podpiwkiem.Był to musujący napój robiony z kawy zbożowej,cukru i drożdży.Przypominał karmelowe piwo, trochę też kwas chlebowy.Pózniej znówżniwowałyśmy w upale i nawet żartować się nam odechciało.Doceniłam białe koszule.Byłyprzewiewne i niedopuszczające  kolek do ramion i brzucha.Ręce i tak miałam pokłute.Wreszcie pan Mietek pozwolił mnie i Dance podbierać za sobą.Pani Adela z Jaśką robiłysznury.Adela miała chore serce i nie mogła długo żniwować.W południe zabierała konia iwóz i jechała z którąś z dziewczynek do domu po obiad.To była jedyna sytuacja, kiedy panMieczysław pozwalał komukolwiek powozić Gniadym.Gniady był ogromny i bardzo silny,mógł niechcący zrobić krzywdę.Co robił mój tato całymi dniami? Do pomocy przy żniwach się nie nadawał, bo miałtylko jedną rękę, brał więc swoją ukochaną, bambusową wędkę, znajdował ciche zakoleBiebrzy, stawał po uda w ciepłej wodzie i  moczył kij.Czasem coś wyciągał, częściej jednakpo prostu stał i wygrzewał się, myślał, odpoczywał.Układał sobie w głowie myśli i kumulował słońce.Po powrocie znad rzeki przynosił w wiaderku trochę ryb.Uwielbiałam takie malutkie, ośmio-, dziesięciocentymetrowe, jakmama smażyła je na gorącym smalcu tak na frytkę.Chrupaliśmy wszyscy te rybie chipsy zwielkim apetytem.Koło 14 przyjeżdżała na pole pani Adela z Danką albo Elą, przywożąc obiad.Naprzykład stertę naleśników (dzieło mojej mamy!), mleko, ziemniaki ze skwarkami i sadzonejajka.Solidna kolacja była całkiem niedługo, koło 20, więc obiad nie był ciężki.Pracowaliśmy do momentu, aż słońce zaczęło dotykać czubków drzew wielkiego lasu zadrogą.Skończywszy zestawiać snopki w dziesiątki, ładowaliśmy się na wóz.Dopiero terazczułam zmęczenie.Koń stąpał powoli, miarowo po piaszczystej, rozgrzanej upałem drodze.Mieczysławnie poganiał go.Koń też czuje upał i zmęczenie, choć to jeszcze nie zwózka.Z głębin traw,łopianów i ostów dobiegało cykanie świerszczy inne niż w upalne południe.Robiło sięchłodniej niż w gorące i duszne wieczory na początku lipca.Kiedy jechaliśmy koło łąknadbiebrzańskich, na sztywnych szpadach tataraku zbierały się krople rosy.W wodzie, wzapadliskach i zastoinach,  grały żaby.W mijanych zagrodach też już wrócili z pola.Widaćbyło, z leniwie jadącego wozu, jak rozprzęgali konia, ustawiali kosy i grabie pod okapemobory albo stodoły.Prowadzili konia do betonowego kręgu koło studni, gdzie stała dla niego ikrów nalana w dzień woda.Nie za zimna.Konie nie mogą pić w upał zimnej wody.Na podwórkach, blisko domów, chłopy, rozebrane do połowy, mydliły się tanimmydłem i spłukiwały wiadrem letniej wody.Jeszcze tylko kępa dzikiego bzu i już naszepodwórko.Często, gdy miałyśmy trochę siły, chwytałyśmy ręcznik i mydło i biegłyśmy nadrzekę.Wieczór chłodny, ale woda cieplutka, więc namydlałyśmy się i spławiały pod okiemmojego taty.Z nim było przyjemniej i jakoś razniej.Dopiero w drodze do domu cała wieśchyba słyszała, jak nam kiszki marsza grały!Zdarzało się, że przed żniwami pani Adela i inne gospodynie piekły wielkie, żytniechleby na zakwasie, bo w trakcie żniw nie ma czasu na wyjazdy do Goniądza po zakupy.Gdyzaczynała się kolacja, bardzo wyczekiwana, leżał na stole taki właśnie wielki chleb z formy.Tato wtedy opowiadał, że jak był na rekonwalescencji w ZSRR, w tajdze, kobiety piekły tamtakie chleby na plastrach słoniny.Pani Adela wiedziała, że w Polsce piecze się taki chleb naliściach chrzanu, ale ona zwyczajnie natłuszczała blachę grubo smalcem.Do tych pajd chleba,pachnącego jak nic innego na świecie, było jakieś mięso ze słojów, jajecznica na kiełbasie,kaszanka z cebulą, do tego ogórki małosolne.To dla chłopów.My dostawałyśmy inny specjałpani Adeli,  postną kiełbasę.Na desce rozcierała nam dużo czosnku z solą.Chlebsmarowało się smalcem albo masłem i  postną kiełbasę rozsmarowywało się po wierzchu. Do tego herbata z cytryną albo zimne mleko! Pochłaniałyśmy to jak smoki.Spałyśmy wstodole, na sianie, więc zapach czosnku nikomu nie przeszkadzał.To pieczenie chleba, mycie dzieży, rozczynianie, rośniecie ciasta długie i nudnepowodowało, że szłyśmy sobie gdzieś na pola, na łąki, może wykąpać się w rzece? Alboplewić grządki, by po powrocie czuć już w całym domu kwaskowo-drożdżowy zapach ciasta,które Adela po wyrobieniu i wyrośnięciu układała w prostokątnych formach grubowysmarowanych smalcem.Znów czekanie, żeby w formie - podrosły.W tym czasie już się rozgrzał piec.Jeszczetylko w chlebowniku rozgarnąć węgle i już formy z wyrośniętymi chlebami lądowały wgorącej komorze pieca.Drzwiczki się zamykały.- Idzcie jeszcze, idzcie - namawiała Adela.Znów podwórko, ogród, cokolwiek, byle nie siedzieć bezczynnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •