[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wnikając w żadne szczegóły, rozejrzała się dokoła i chwyciła kawałodłamanego konara. Ja im, łobuzom, pokażę!  krzyknęła mściwie, czyniąc potężny i niespodziewanyzamach. Niech mi tu tylko który podejdzie! A najlepiej przyłożę tej głupiej Edycie, dawnojej się już należało!Zdążyłam uchylić się przed ciosem, zamknęłam samochód, moją mamusię razem z jejbojowym nastrojem i drągiem usadziłam na pieńku, po czym popędziłam za trzema ciotkami, które ruszyły od razu.Lucyna prowadziła na przełaj, nic nie wyjaśniając, tylkocały czas zapowiadała tajemniczo, że zaraz zobaczymy i że czegoś takiego to jeszcze żadna znas nie widziała.Galopująca obok mnie ciocia Jadzia zaniepokoiła się nieco. Słuchaj, czy to jest możliwe, żeby ona nagle zwariowała?  spytała szeptem. Nie mam pojęcia  odparłam niepewnie. Na tym świecie i w tej rodzinie wszystkojest możliwe, poza tym to wcale nie byłoby nagle.Ale raczej sądzę, że wpadła na cośprzypadkiem.Lucyna zwolniła kroku, bo dystans jednak zaliczał się do dłuższych i przeszła w tak zwanyświński trucht.Okrążałyśmy stawy, to trafiając na ścieżkę wzdłuż wału, to przedzierając sięprzez krzaki, to potykając się w wysokiej trawie łąki.Zorientowałam się, że obleciałyśmy jużchyba dwie trzecie obszaru wodnego i droga do samochodu zrobiła się krótsza przed nami niżza nami.Dogoniłam Lucynę. Lucyna, rany boskie, co cię napadło?  wysapałam. Po co my lecimy tędy? Jeżeliznalazłaś coś gdzieś tam za stawami, to z tamtej strony było bliżej! Czy ci chodzi o to, żebyoblecieć tę wodę dookoła? Cicho!  odsapnęła Lucyna. Z tamtej strony jest bliżej, ale tam się ktoś czai.Topewnie oni.Teraz trzeba się podkraść, bo już niedaleko.Gęste zarośla podchodziły do samych brzegów.Okrążywszy przeszło połowę stawuznalazłyśmy się po jego wschodniej stronie i wodę miałyśmy na północny zachód.Wszystko,cokolwiek znajdowało się nad nią, rysowało się ostro i wyraziście na tle jasnego nieba.Czterybaby w rozmaicie zaawansowanym wieku, uprawiające indiańskie podchody i skradające sięchyłkiem przez trawę i krzewy, z całą pewnością stanowiły widok rzadko spotykany.Lucynawskazywała kierunek prosto na wodę.Przyszło mi na myśl, że znalazła topielca i z właściwymsobie poczuciem humoru chce nam zrobić wesołą niespodziankę.Przelazłam jeszcze kawałek ina jej rozkazujący gest zatrzymałam się na skraju gąszczu.Przed sobą widziałam coś w rodzaju malutkiej grobelki, wchodzącej w wodę, rosnące nadbrzegiem olchy i wznoszącą się na końcu grobelki, tuż nad samym stawem, budowlę z desek,przypominającą nieco obszerny, wiejski wychodek.Lucyna wskazywała palcem właśnie owąbudowlę. Przyjrzyjcie się  wyszeptała. Zobaczcie, co z tego wystaje.Nad wodą.Przyjrzałyśmy się z szalonym natężeniem.Z budowli wystawało coś jakby patyk, długi icienki, skierowany skośnie w dół.Zanim zdążyłam sobie uprzytomnić, że doskonale wiem, coto jest, patyk poderwał się nagle, na końcu żyłki plusnęła wielka ryba, coś wysunęło się ku niej,ryba zatrzepotała i po chwili znikła we wnętrzu wychodka.  No?  szepnęła Lucyna z uciechą. Jak ci się zdaje, co to jest? Wiekuisty Panie!  odszepnęłam ze zgrozą, siłą przełamawszy oniemienie. Ojciec? A któżby inny? Zamknięty jest, jak widzisz, przez porywaczy.Podejrzałam już, że to on,zajrzałam przez dziurę w deskach.Nie wiem, co zrobić, bo oni siedzą w tamtych krzakachnaprzeciwko.Zgłupiałam z tego wszystkiego do reszty i przez dobrych kilka chwil w ogóle nie byłam wstanie zebrać myśli.Topografia terenu prezentowała się nad wyraz niekorzystnie dla nas.Między nami a owym wychodkiem z ojcem w środku znajdowało się kilkanaście metrów łysejłąki bez najmniejszego krzaczka, dalej łąka rozszerzała się, po jej drugiej stronie zaś rósł jakbygęsty zagajnik.W zagajniku, według informacji Lucyny, czaił się wróg.Patrzyłam na towszystko bezmyślnie i nic mi nie przychodziło do głowy. Skąd wiesz, że oni tam siedzą?  spytała cichutko i niespokojnie ciocia Jadzia. Widziałam  szepnęła Lucyna z satysfakcją. Jak stąd odchodziłam, widziałam, że coś tam się ruszało.Wyglądało jak człowiek, Widziałaś, że tam siedzą i zostawiłaś go im na pastwę?!  oburzyła się Teresa.Odeszłaś stąd tak bez niczego?! Toteż dlatego tak się spieszyłam.Co niby miałam zrobić, zabrać tę budę ze sobą?Przecież zobaczyliby mnie stamtąd! To i teraz też zobaczą  zauważyła rozpaczliwie ciocia Jadzia. Jak my go stamtądzabierzemy, Boże drogi, taki kawał, nie ma się gdzie ukryć! Zwyczajnie go zabierzemy, mogłam to zrobić od razu, ale chciałam wam pokazać tenwidok& Ale przecież nas zobaczą! No to co, że zobaczą, co nam zrobią?!  rozłościła.się nagle Teresa. Uważasz, żebędą do nas strzelać, czy co?! Tam wisi kłódka  oznajmiła Lucyna. Klucza nie mamy, odrywanie może trochępotrwać.Nie wiem, możliwe, że spróbują nam w tym przeszkodzić. Jezus Mario, to co zrobić?Z wychodka ponownie wysunęła się wędka i skierowała się ku wodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •