[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mów, co powiedział.- Powiedział dokładnie te słowa:  Przynajmniej o jednego Otorimniej.Szkoda, że to nie jego brat.Nie ukarał ich, lecz przeciwnie,wynagrodził, a teraz cieszą się jego łaską.- Kuroda zacisnął wargi iwpatrzył się w podłogę.Gniew liznął go swym jęzorem z płynnego żelaza.Shigeru przyjął gochętnie, bo w jego żarze natychmiast obeschły łzy rozpaczy.Terazwściekłość doda mu sił, wściekłość i żarliwe pragnienie zemsty.493 Stryjowie w żaden sposób nie ugasili tego gniewu.Wyrazili głębokiżal z powodu śmierci Takeshiego i pani Otori, a także troskę o jegozdrowie.Na pytanie Shigeru, kiedy zażądają od Iidy przeprosin i za-dośćuczynienia, najpierw wykręcali się od odpowiedzi, a potemstwierdzili stanowczo, że nie będą niczego żądać.Zmierć Takeshiegobyła nieszczęśliwym wypadkiem.Nie można winić za nią pana Iidy.- Nie musimy ci chyba przypominać, jak nierozważny i porywczybył niegdyś twój brat.Często wdawał się w bójki - powiedział Shoichi.- Tak, kiedy był młodszy - odparł Shigeru.- Większość młodychludzi popełnia podobne błędy.Najstarszy syn Masahiro, Yoshitomi, ostatnio także brał udział wpaskudnej bójce w mieście, w której zginęło dwóch chłopców.- Moim zdaniem Takeshi już dawno spoważniał - dodał.- Być może masz rację - rzekł wyraznie nieszczerze Masahiro.-Niestety, już nie będziemy mogli się o tym przekonać.Niech umarlispoczywają w spokoju.- Prawdę mówiąc, Shigeru - dodał Shoichi, przyglądając się bacz-nie bratankowi - trwają pertraktacje w sprawie oficjalnego sojuszu zTohanem.Zgodzimy się ostatecznie uznać obecne granice i wspieraćekspansję Tohanu na Zachód.- Nie powinniśmy nigdy wchodzić w taki sojusz - zaprotestowałnatychmiast Shigeru.- Jeśli Tohańczycy zajmą Zachód, będziemy cał-kowicie otoczeni.Potem zagarną to, co jeszcze zostało z Krainy Zrod-kowej.Seishuu są naszą tarczą.- Iida planuje rozprawić się z Seishuu albo zawrzeć sojusz poprzezmałżeństwo, a jeśli to nie będzie możliwe, najechać ich ziemie - Ma-sahiro roześmiał się, najwyrazniej ucieszony tą wizją.- Kto na Zachodzie grozi mu wojną? On wszędzie widzi rzeko-mych wrogów!- Byłeś chory, nie wiesz, co się ostatnio działo - odparł Shoichiniejasno.- Pan Shigeru powinien pomyśleć o ponownym ożenku - zauważyłMasahiro, najwyrazniej zmieniając temat.- Jako że usunąłeś się ze sceny494 politycznej, powinieneś w pełni cieszyć się swym prostym życiem.Znajdziemy ci żonę.- Nie mam życzenia żenić się ponownie - odparł Shigeru.- Mój brat ma rację - powiedział Shoichi.- Powinieneś cieszyć siężyciem i odzyskać zdrowie.Wybierz się na wycieczkę, podziwiaj gór-skie widoki, odwiedz jakąś świątynię, pozbieraj jeszcze trochę starychopowieści - uśmiechnął się do Masahiro.Shigeru widział drwinę w ichspojrzeniach.- Pojadę do Terayamy na grób brata.- Trochę na to za wcześnie - powiedział Shoichi.- Tam nie poje-dziesz.Ale możesz wybrać się na Wschód. Rozdział czterdziesty siódmy Znakomicie - pomyślał Shigeru.- Będę posłuszny stryjom.Pojadęna Wschód.Wyruszył następnego dnia, mówiąc Chiyo i Ichiro, że odwiedziświątynię Shokoji i spędzi tam kilka dni w odosobnieniu, modląc się zazmarłych.Część drogi jechał konno, zabrał ze sobą Kyu i licznych dwo-rzan.Zostawił jednak świtę i wierzchowce w ostatnim miasteczku nagranicy, Sakamurze, i ruszył dalej sam, pieszo, niczym pielgrzym.Za-trzymał się na dwie noce w świątyni Shokoji.Trzeciego ranka wstałprzed świtem i przy pełni księżyca przeszedł przez górską przełęcz,prosto na wschód.Kierował się blizniaczymi gwiazdami, zwanymiKocie Oczy, a gdy niebo zaczęło blednąc, szedł ku wschodzącemu słoń-cu.Jego światło padało na brązowiejącą trawę równiny Yaegahara; podziesięciu tysiącach poległych nie było już niemal śladu, prócz kościludzkich i końskich leżących tu i ówdzie w pyle - tam gdzie ucztowałylisy i wilki.Przypomniał sobie dzień, kiedy galopował tu z Kiyoshigem,młode konie gnały przez równinę - a potem ofiary masakry, które zna-lezli po drugiej stronie równiny, w przygranicznej wiosce.Teraz cała taziemia należała do Tohanu - czy przetrwali tu jeszcze jacyś Ukryci?Nie widział na równinie nikogo, tylko bażanty i zające.Zatrzymałsię, by się napić ze zródła, przy którym odpoczywał niegdyś z Kiyoshigem,496 a umęczony Tomasu dopełzł do nich i błagał bez słów, by mu pomogli.Minęło już południe, panował upał.Odpoczął chwilę w cieniu sosen,odpychając od siebie wizję chłopca o twarzy Takeshiego umierającegopowoli nad płomieniami, aż poczuł, że czas ruszać dalej.Lisią ścieżką,przecinającą prostą linią płową powierzchnię równiny, poszedł kugórom leżącym na północ od Chigawy.W drodze sypiał zwykle podgołym niebem, tylko między zachodem księżyca a świtem, gdy byłozbyt ciemno, by mógł dojrzeć ścieżkę.Szedł górskimi szlakami, częstogubiąc drogę, wracając po własnych śladach; czasem się zastanawiał,czy kiedykolwiek uda mu się wrócić do Krainy Zrodkowej, czy też za-gubi się na zawsze w tych przepastnych lasach i nikt nigdy nie dowiesię, co się z nim stało.Ominął od północy Chigawę, po czym znów skierował się na po-łudnie.Spotykał niewielu ludzi, ale gdy za miastem ścieżka skręciła,spostrzegł ślady dużej grupy, która musiała niedawno nią przechodzić.Zwiadczyły o tym połamane gałązki, ziemia udeptana wieloma stopa-mi.Shigeru wolał nie natknąć się na nikogo; szukał drogi, która odbi-jałaby na wschód, ale las wokół był gęsty, pełen głazów, skalnych wy-stępów i stromych jarów.Uznał więc, że pozostaje mu jedynie iść dalejścieżką aż do przełęczy.Gdy minął zakręt, dostrzegł w poszyciu coś jasnego.Leżał tam zabi-ty człowiek.Niedawno poderżnięto mu gardło; niemal nagie, pokale-czone ciało było jeszcze ciepłe.Shigeru ukląkł przy nim, zobaczył śladypo sznurze na szyi i nadgarstkach, stwardniałą skórę na kolanach,połamane paznokcie i pełne blizn ręce, i pojął, kto wyprzedza go nadrodze: ten człowiek był górnikiem, jednym z ludzi zmuszanych dopracy w kopalniach srebra i miedzi, tak licznych w okolicach Chigawy.Należał pewnie do grupy przenoszonej z jednej kopalni do drugiej, agdy osłabł z wyczerpania, pozbyto się go z zimną krwią i porzucononiepogrzebane ciało. Był kiedyś jednym z Otori - pomyślał Shigeru.- Jednym z tysięcy,którzy oczekiwali mojej ochrony i opieki, a ja ich zawiodłem.Zaciągnął zwłoki nieco wyżej, znalazł szczelinę skalną i tam je po-chował, zasypując wejście kamieniami.Pomodliwszy się za duszę tego497 człowieka, ruszył na poszukiwanie zródła, by się napić i oczyścić.Zna-lazł jezioro, do którego ze skał sączyła się woda, i postanowił przespaćsię trochę, aby ludzie z kopalni jak najbardziej się oddalili.Wiatr ustał,słychać było tylko zawodzenie kań i granie cykad.Gdy się obudził, wszystko wyglądało tak samo, wypił trochę wody iwrócił na szlak.Kiedy dotarł do przełęczy, rozpostarł się przed nimwidok na całą równinę Yaegahara, od północy zaś widział morze.Słoń-ce stało już nisko, do zachodu zostało mu może dwie godziny - ale i takmiał zamiar iść całą noc, na południe, w stronę gór za Inuyamą.Schodził szybko, czując, że robi się coraz chłodniej, nieustannie na-słuchując ludzkich głosów na szlaku przed sobą.Był już prawie w doli-nie i niemal zapadł zmierzch, gdy nagle natknął się na grupę górników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •