[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Obejmij mnie, Brianno.- Boże, jakże tego pragnął.- Pocałuj mnie.Jego ciche słowa podziałały na nią jak trzaśniecie bicza.Przylgnęła do niego,całowała dziko, łakomie.Gray zachwiał się, przytrzymał ją mocno.Usta miałgorące, zachłanne, jego ciało wibrowało jak napięta struna.Wybuch jejnamiętności był jak lawa topiąca lód, nieokiełznana, nagła, niebezpieczna.Pachniało ziemią, z radia dobiegała irlandzka muzyka, a on czuł smakkobiety, w ramionach jej drżące ciało.Był głuchy i ślepy na wszystko poza nią.Dłonie zagłębił w jej włosach,zdyszany oddech Brianny przenikał mu do ust.Pragnąc czegoś więcej,przygniótł ją do ściany szopy.Krzyknęła - ze zdumienia, bólu, podniecenia,zanim zdławił jej krzyk.Ręce Graya przemykały po niej, władczo, namiętnie.- Proszę - jęknęła.Chciała błagać go o coś.- Och, proszę! - Taki ból,głęboki, cudowny ból.Ale nie znała jego początku i nie wiedziała, dokąd jązaprowadzi.Ogarnął ją strach - przed nim, przed sobą, przed nieznanym.Pragnął jej skóry - jej smaku, zapachu.Chciał się w niej zatopić iznalezć ukojenie.Dysząc ciężko, chwycił przód koszuli, gotów szarpać i drzeć.I wtedy spojrzał jej w oczy.Wargi miała nabrzmiałe i drżące, policzki blade jak śnieg.W oczachmalował się strach i pożądanie.Spojrzał w dół, zobaczył swoje dłoniezaciśnięte na jej ramionach i czerwone ślady, jakie pozostawiały jego palce.Zrodzona z lodu 70Odskoczył, jakby go uderzyła, i uniósł dłonie obronnym gestem.Nie byłpewien, przed czym czy przed kim, próbuje się osłonić.- Przepraszam - wykrztusił, z trudem łapiąc powietrze.- Przepraszam.Nic ci nie jest?- Nie wiem.- Skąd mogła wiedzieć, skoro czuła tylko ten strasznypulsujący ból.Nie sądziła, że można tak czuć.Nie sądziła, że można czuć takwiele.Oszołomiona podniosła dłonie do mokrych od łez policzków.- Nie płacz.- Przeciągnął ręką przez włosy.- Czuję się podle.- Nie, to nie.- Przełknęła łzy.Nie miała pojęcia, dlaczego płacze.-Nierozumiem, co się ze mną dzieje.Jasne, że nie rozumie, pomyślał Gray z goryczą.Przecież powiedziałamu, że jest niewinna.A on rzucił się na nią jak zwierzę.Jeszcze chwila, apociągnąłby ją na ziemię dokończył dzieła.- To, co zrobiłem, jest niewybaczalne.Mogę tylko powiedzieć, żestraciłem głowę, i przeprosić.- Chciał podejść do niej, odgarnąć potarganewłosy z jej twarzy.Ale nie śmiał.- Byłem brutalny, przestraszyłem cię.To sięjuż nie powtórzy.- Wiedziałam, że taki będziesz.- Uspokoiła się, może dlatego, że onwydawał się taki roztrzęsiony.- Wiedziałam od samego początku.To nie to,Grayson.Nie należę do kruchych kobiet.Musiał się uśmiechnąć.- Ależ należysz, Brianno.A ja nigdy nie byłem tak niezdarny.Może tozabrzmi dziwnie w tych okolicznościach, ale nie musisz się mnie bać.Nieskrzywdzę cię.- Wiem.Ty.- Wyskoczę ze skóry, a nie będę cię ponaglał - przerwał jej.- Ale chcęciebie.Stwierdziła, że znów ma trudności z oddychaniem.- Nie zawsze możemy dostać to, czego chcemy.- Nigdy w to nie wierzyłem.Nie wiem, kim on był, Brie, ale już go niema.Jestem ja.Skinęła głową.- Dzisiaj.- I tylko to się liczy.- Potrząsnął głową, zanim zdołała zaprotestować.-Ta szopa jest równie nieodpowiednia na dyskusje filozoficzne, jak na kochaniesię.Oboje jesteśmy trochę wytrąceni z równowagi.- Można to i tak nazwać.- Chodzmy do domu.Tym razem ja zrobię ci herbaty.- A wiesz jak? - Uśmiechnęła się leciutko.- Obserwowałem cię.No chodz.- Wyciągnął rękę.Wahała się przezNora Roberts 71chwilę.Rzuciła jeszcze jedno uważne spojrzenie na jego twarz, teraz jużspokojną, pozbawioną dzikiego- blasku, który budził w niej lęk i podniecenie, ipodała mu dłoń.- Może to dobrze, że mamy dzisiaj przyzwoitkę.- Tak?- W przeciwnym wypadku mogłabyś zakraść się w nocy do mojegopokoju i wykorzystać mnie.Zaśmiała się.- Jesteś za sprytny na to, by dać się wykorzystać.- Mogłabyś spróbować.- Uszczęśliwiony, że żadne z nich nie trzęsie sięjuż jak osika, otoczył Briannę opiekuńczo ramieniem.- Wezmiemy sobieciasta do herbaty?Zerknęła na niego z ukosa, kiedy dotarli do kuchennych drzwi.- Czyjego ciasta? Mojego czy tej kobiety z książki?- Jej ciasto istnieje tylko w mojej wyobrazni.Oczywiście, że.-pchnąłdrzwi i zamarł w progu.Gestem nakazał Briannie pozostać na miejscu.-Zostań, nie ruszaj się!- O co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]