[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co on ma za to kupować? Przydział na samochód odpada, bo już raz w życiu dostał, daczę wybudował dawno, no, pierścionki dla żony nabywa spod lady…Morze Azowskie składa się z soli i meduz.Wielkie, twarde, sprężyste, zalegały warstwami i trzeba je było rozkopywać, żeby wejść dalej w wodę.W celu zanurzenia się do pasa należało przejść więcej niż pół kilometra, bo płaskie dno ciągnęło się w nieskończoność.Po trzech takich spacerach w gęstym roztworze soli nogi odmówiły mi posłuszeństwa.Oceniłam miejscowość jako raj dla matek z dziećmi, żadne się nie utopi, choćby się nawet uparło, a do tego będą chyba nieźle zakonserwowane.Spędziwszy tam jeden dzień i jedną noc, wróciliśmy na właściwą trasę.Na skrzyżowaniu z główną szosą gliny już na nas czekały.Pogawędkę mogę podać tylko fonetycznie.— A wy z kuda? — spytali surowo.— A my z Gienicziewska — przyznaliśmy się bez oporu.— A pacziemu wy w Gienicziewsku? Tam innostrańcom nie lzia!— A nam lzia! — odparliśmy dumnie, prezentując wizy z obfitością zezwoleń.Miały te wizy magiczną moc.Gliny obejrzały je dokładnie, także do góry nogami, zwróciły, po czym wszyscy chłopcy zasalutowali grzecznie, życzyli szczęśliwej podróży i wyjawili, że czekali tu na nas specjalnie, bo ktoś z tej zaprzyjaźnionej plaży doniósł, iż plączą się tam jednostki podejrzane.Zaraz, chwileczkę, już widzę, że zgubiłam kolejność wydarzeń.Zapomniałam napisać o świni i o Dniepropetrowsku.Gdzieś po drodze z Kijowa na Krym zirytowały te ich zakazy i uparłam się sprawdzić, dlaczego piękna, asfaltowa szosa, wiodąca dokądś w dal, jest zamknięta dla ruchu.Co tam mają na końcu, że zabraniają jechać, ośrodek wojskowy, obóz koncentracyjny, kopalnię złota, tajemnicę jakąś, krew w żyłach mrożącą…? Skręciłam, pojechałam, Marek nie protestował.Szosa szła prosto wśród ornych pól.Dookoła, aż po horyzont, nie było ani jednego zabudowania, nawet szopy, nic kompletnie, najmniejszego śladu obecności ludzkiej, poza uprawną roślinnością, która sama się nie uprawiała.Na siedemnastym kilometrze ujrzałam nagle istotę żywą, mianowicie wielką świnię, która szła sobie poboczem w tym samym kierunku co ja.Przyhamowałam, oczom nie wierząc.Skąd, na litość boską, w takim miejscu wzięła się samotna świnia, ile kilometrów to zwierzę przeszło, nie była chuda, skąd, wypasiona i w doskonałym stanie.Nie zwracała na mnie żadnej uwagi, maszerowała bez pośpiechu, na zupełnym bezludziu, zadowolona z życia.Po dwudziestu pięciu kilometrach szosa skończyła się kartofliskiem.Niczego więcej tam nie było, koniec asfaltu i dalej redliny.Zawróciłam, po drodze stwierdziłam, że świnia idzie dalej, i ogłuszona nieco, zrezygnowałam z odkrywania tajemnic Związku Radzieckiego.W Dniepropetrowsku zatrzymaliśmy się na chwilę, bo Marek chciał się zorientować, czy nie odnajdzie śladów jakiegoś krewnego, który już po wojnie w tej okolicy egzystował.Nie zorientował się w niczym, bo był to, i zapewne jest nadal, okręg przemysłowy.Po kwadransie, uduszona prawie na śmierć, oznajmiłam wielkim głosem, że człowiek ma prawo ratować życie i odjeżdżam stąd bez względu na wszystko.Powietrza nie było tam wcale, wyłącznie cuchnąca zawiesina, ograniczająca widoczność do dwudziestu metrów.Nasz cały Górny Śląsk to istny raj różami pachnący, w porównaniu z tym ruskim piekłem.No tak, troska o człowieka pracy…Po kawałku, ale w dość szybkim tempie, docierało do mnie monstrualne łgarstwo, na którym ten cały interes był oparty.Takiego ohydnego oszustwa, tak obrzydliwie załganego ustroju nie było w dziejach świata, a specjalnie to potem sprawdzałam.Ten Lenin musiał być nienormalny…Takiego drobiazgu jak burza nie będę już eksponować, z ustrojem nie miała nic wspólnego, aczkolwiek w pełni była godna rozmiarów kraju.Z Heleną znów umówieni byliśmy na jakimś wielkim skrzyżowaniu, zdołałam tam dojechać, po czym już tylko czekałam, w podziwie oglądając zjawisko atmosferyczne.W Simferopolu znów pojawiły się owoce.Miałam czerwone obuwie i nogi, bo w wiśniach brodziło się po kostki, leciały z drzew, nikogo nie obchodziły, nikt się nimi nie zajmował, myślałam, że jest to normalna klęska urodzaju, ale Helena zapewniła mnie, że tak bywa co roku.Przypuszczam, że komentarzem do tej ekonomii można by wypełnić całe dzieło naukowe.Dojechaliśmy wreszcie do Jałty, a stamtąd do Mischoru, gdzie znajdowała się ta jej podwójna dacza.Dobiliśmy na miejsce wieczorem i okazało się, że dla nas pokój jest, owszem, czeka, ale poza tym nie ma już miejsca na ani jedną osobę.W zapraszaniu gości Helena opamiętania nie miała żadnego, nawet dach był zajęty, obie z Iriną spały w samochodzie.Co gorsza, w planach były jeszcze cztery sztuki, które miały przyjechać nieco później.Jackiewiczius z ambasady z synem i niejaka pani Stefania z siostrą z Warszawy.W sprawy organizacyjne wolałam się nie wdawać, bo nie czułam się na siłach przeciwdziałać szaleństwom Heleny i uciekłam nad Moi Czarne.Przyjrzałam mu się z wielkim zainteresowaniem.Cały brzeg morski składał się z ogrodzonych fragmentów, tworzących obiekty ekskluzywne.Były tam plaże dla dostojników państwowych, plaże dla dostojników partyjnych, plaże dla zasłużonych działaczy, plaże dla młodzieży komsomolskiej, dla przodowników pracy, dla działaczy kultury i diabli wiedzą,; dla kogo jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]