[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Matka patrzy na ołtarz i nie mówi anisłowa.- Mam taki pomysł - odzywa się w końcu z namysłem.- Wez ten ołtarz, a jaznajdę ci innego szczęśliwego boga.Zamiast tego.Wyjmuje obrazek kuchennego boga.- Tego zabieram.Ciotka Du to zrozumie.Niepotrzebne ci takie powodzenie.Nie musisz się już martwić.- Załatwione! - wtrąca Phil natychmiast.- Zapakujmy to.Teraz ja zaczęłam się niepokoić.:- Jesteś pewna?Ale ona pakuje już plastikowe świece do starej papierowej torby.Nie jestemprzesądna.Zawsze nienawidziłam  łańcuszków szczęścia"; Mary przysyłała mi je bezprzerwy.Nigdy ich nie przepisywałam, ale nie mogłam się zdobyć na wyrzucenieoryginałów.Phil niesie ołtarz, Tessa torbę ze świecami.Matka zabrała Cleo na górę, żebyznalezć jej świecącą plastikową bransoletkę, zostawioną w toalecie.Wraca i wręcza miciężką torbę z zakupami; w środku są chyba pomarańcze i chińskie cukierki.W tensposób okazuje mi troskę.- Dałam ci też trochę herbaty ciotki Du - dodaje.- Nie używaj za dużo.Dolewajpo prostu wody, smak zawsze wraca.Po kwadransie jazdy dziewczynki zasypiają.Postanowiliśmy pojechać szosąnumer dwieście osiemdziesiąt, bo mniej tam ruchu i ograniczenia prędkości nie stojątak gęsto.Przed nami jeszcze trzydzieści pięć mil.- Nie zatrzymamy tego ołtarza - mówi Phil.To raczej stwierdzenie niż pytanie.- Yhm. - Jest obrzydliwy - dodaje - chociaż pewnie można by dać go dzieciom dozabawy, póki im się nie znudzi.- Yhm.Wyglądam przez okno i myślę o matce.Jakiego też boga mi wyszuka? Mijamywjazd na szosę i cały rząd wlokących się niedzielnych kierowców.Patrzę na licznik: jedziemy ponad osiemdziesiąt mil na godzinę.- Dokąd ci się tak spieszy?- Mamy coś na ząb? - pyta Phil, zwalniając.Przypominam sobie o paczce od mamy; stoi przy moich nogach.W środkuznajduję kilka mandarynek, rolkę papieru toaletowego, pudełko z herbatą ciotecznejbabki Du i zdjęcie ojca, które wtedy zrzuciłam.Ma nową szybkę.Podaję Philowi mandarynkę i odwracam się do okna, żeby nie widział moichłez.Patrzę na krajobraz: zbiornik wodny, podnóża gór, domy, które mijaliśmy już tylerazy, nie zastanawiając się nigdy, kto w nich mieszka.Mila za milą, znajome - nieznajome widoki.Odległość, która dzieli mnie odmatki. IIITrzydniowa rybaHelen uważa, że zawsze podejmuje właściwe decyzje, ale tak naprawdę matylko mnóstwo szczęścia.Od pięćdziesięciu lat patrzę, jak jej głupota owocujepowodzeniem.Tak jak podczas wczorajszego lunchu.- Winnie-ah - powiedziała.- Nałóż sobie jeszcze trochę kurczaka.Odparłam, że mam już dosyć resztek po pogrzebie, pięć dni zupełnie wystarczy.Poszłyśmy więc po zakupy do Szczęśliwej Kolacji, żeby wybrać coś nowego.Helenzdecydowała się na dużą płaską rybę, którą nazwała pompom.Tylko dolarsześćdziesiąt dziewięć za funt, prawdziwa okazja.- To żadna okazja - mówię.- Spójrz na jej oczy.Wybałuszone i mętne.Musi tuleżeć co najmniej od trzech dni.Ale Helen zagląda rybie w oczy i twierdzi, że nie widać nic złego.Podnoszę tęrybę i czuję, jak przelewa mi się między palcami - znak, że rozstała się z życiem bardzodawno temu.Helen uważa jednak, że to dobry objaw: soczysta, delikatna sztuka.Wącham ją i tłumaczę, że cała słodycz mięsa podeszła pod skórę i cuchniekwaśno, ale Helen przykłada rybę do nosa i upiera się, że właśnie tak pachniepompom.Kupiła tę trzydniową rybę i zaprosiła mnie na kolację.Kiedy podała do stołu, jej mąż rzucił się na rybi policzek.Włożył go do ust iwychwalał.Frank połknął prawy policzek.Helen nałożyła sobie kawałek od ogona,najchudsze mięso.Mlaskając oznajmiła, że trzymała rybę na parze dokładnie tyle, iletrzeba, ani chwili za długo.Nagłe spostrzegła, że nie wzięłam nic prócz ryżu.Znówzanurzyła pałeczki w rybie, tym razem blisko brzucha, wzięła i nałożyła mi najtłustszykawałek.- Winnie-ah, nie musisz być tak uprzejma - zganiła mnie.Tak więc musiałam być uprzejma i zjeść jej rybę.Mówię ci, aż się trzęsłam ze złości.Mięso okazało się słodkie i delikatne.Dolarsześćdziesiąt dziewięć za funt.Pomyślałam, że Helen wróciła do Szczęśliwej Kolacji,żeby wymienić rybę, ale przecież nie wpadłoby jej to do głowy. To mi coś przypomniało.Helen nie grzeszy zbyt wielkim rozumem, urodziła sięw biednej rodzinie i nigdy nie była ładna, ale mimo to zawsze dopisuje jej szczęście.Nawet z trzydniową rybą.Ja tak nie potrafię.Powodzenie towarzyszyło mi od urodzenia, ale z biegiem latszczęście, podobnie jak uroda, zanikało, zostawiając mi ślady na twarzy, żebym niemogła zapomnieć.Nie umiem wyjaśnić, jak to się stało, jak zaszły w moim życiu te wszystkiezmiany.Jeśli spróbuję to opisać, moja opowieść nigdy nie popłynie jak rzeka, bezprzerwy, od początku do końca, od zródła do morza.Gdyby rzeczywiście jednozdarzenie wynikało z drugiego, patrząc wstecz, mogłabym wyciągnąć wnioski.Dostrzegłabym los, który stał się moim udziałem, wybory, których dokonałam, iwłasne błędy.Może wtedy zdążyłabym odmienić przeznaczenie.Helen powtarza mi ciągle:  Po co wracasz myślą do tych odległych czasów? Niema co płakać nad rozlanym mlekiem.Nie zmienisz przeszłości".Ona nie pamięta.Obie zmieniałyśmy swoją przeszłość wiele razy, dla wieluróżnych przyczyn.Helen zmienia czasem moją i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.Zupełnie jak z tą rybą pompom, która płynie teraz pod prąd mej pamięci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •