[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Russell obudził się o siódmej dwadzieścia siedem, prawie go-dzinę pózniej, niż zamierzał.Po nastawieniu kawy w kuchniszybko wziął prysznic i się ogolił.O ósmej spróbował obudzićCorrine.Pocałował ją w policzek, ostrożnie potrząsnął jejciepłym, kościstym ramieniem w obawie, że złamie mu się wdłoni.Szeroki kosmyk blond włosów owinął jej się wokół szyijak złota opaska.- Corrine?Dalej nią potrząsał.Wydusiła z siebie niemrawą sylabę pro-testu i spróbowała się od niego odwrócić.W końcu udało mu się sprawić, żeby otworzyła oczy.Przyj-rzała się jego twarzy z lękiem.- Pobudka!Zamknęła oczy i pokręciła głową.- Proszę.- Nie czuję się obudzona.Odgarnął jej włosy z czoła.- No cóż, tak czy inaczej, musisz iść do pracy.- Nie chcę już nigdy w życiu iść do pracy.- To trochę ekstremalne podejście, prawda?Otworzyła oczy, żeby spiorunować go wzrokiem.Russell wi-dział już wcześniej to spojrzenie i bał się go. - I tak nigdy nie chciałam być głupim maklerem.To ty mniezmusiłeś.- Ja cię zmusiłem?- Niezbyt subtelnie, jak to masz w zwyczaju, dałeś mi dozrozumienia, że musimy więcej zarabiać.Chciałam zrobić dy-plom i uczyć.Nienawidzę swojej pracy.Nienawidzę ludzi, zktórymi pracuję.Czuję się jak naciągaczka.Nienawidzę całego.- Nie wiedziałem, że tak myślisz.- Nie chciałeś wiedzieć.Chciałeś, żebym dalej przynosiła dodomu głupią wypłatę.- Nie jestem chyba aż taki sprzedajny, prawda?- O nie, ty wybrałeś sobie szlachetny zawód.Nie chciałeśutytłać sobie duszy pogonią za forsą.Jesteś wrażliwą duszyczką.Jebany Maxwell Perkins to właśnie cały ty.Russell Calloway,przyjaciel i mecenas literatury.Ale nie miałeś nic przeciwkotemu, żeby zrobić z żony kapitalistkę, wysłać ją na wyścigszczurów.Posłać na kurwienie się z japiszonami.- Jakbyś nie zauważyła, ostatnio sam zacząłem trochę gonić zapieniędzmi.- %7łebyś wiedział, że zauważyłam.I nie za bardzo ci z tym dotwarzy, kotku.- Ani tobie, kiedy masz humory.Rób, co chcesz.Ja idę dopracy.- W zeszłym tygodniu złożyłam wymówienie - powiedziała,kiedy jego prążkowane plecy zniknęły za drzwiami.Myślała, że nie usłyszał, miała nadzieję, że nie usłyszał, kiedyznowu pojawił się w drzwiach do sypialni.- Tak?- Mówiłam ci, że to zrobię - przypomniała skruszona.- Po-wiedziałeś, że rozumiesz. Usiadł obok niej na łóżku, przebiegł kilka razy rękami poswoich już przylizanych włosach, odgarniając je z czoła.- W porządku - powiedział.- Jeżeli tego chcesz.- Naprawdę?- Nie chcę, żebyś robiła coś, czego nie znosisz.Podniosła sięna łokciu i pocałowała go.- Nie mogłam tego robić nawet minuty dłużej.%7łycie jest zakrótkie.Przytaknął:- Nie przejmuj się tym.Masz całkowitą rację.- Nie wiedziałam już, kim jestem.I czułam też, że naszemałżeństwo się rozpada, jakby miało umrzeć, jeżeli ktoś niezacznie go doglądać.Russell pokręcił głową.- Nie martw się.Czyli kiedy kończysz?- Dziewiątego.Na pewno się nie gniewasz?- Na pewno.Po powrocie z Frankfurtu zaproszę cię z tej okazjina kolację.- Zapomniałam o Frankfurcie.- Nie będzie mnie niecały tydzień - powiedział.- Kto leci z tobą?- Tylko ja, Washington i dyrektor od praw zależnych.- A nie Trina?Obserwowała jego oczy.Kiedy kłamał, zawsze uciekałwzrokiem.- Dlaczego Trina miałaby lecieć?Spojrzał w bok dopiero po dokończeniu zdania.Czy toznaczyło, że mówi prawdę, czy że jest coraz lepszym kłamcą?Ale zachowywał się, jakby miał czyste sumienie, sprawdził, czyma klucze w kieszeni, potem szperał w górnej szufladzie wposzukiwaniu kwitu do pralni chemicznej, strącił na podłogępudełko na spinki do kołnierzyka.Kiedy rozmyślała o seksualnejchimeryczności Russella, w jakiś sposób poczuła się uspokojona widokiemmydla do golenia na płatku jego ucha.XXXVIIRussell i Corrine przyjechali w sobotę, kiedy rozgrywanoostatni mecz softballa.Jeff przeniósł się do głównego budynku naszczycie wzgórza - swoisty postęp.Kierownictwo chciało za-pewne dać do zrozumienia pacjentom, że da się wyjść z dołka.Ztego skromnego pagórka patrzył, jak podjeżdżają swoim jeepem,Delia siedziała obok niego, jej pielęgniarka stała w dyskretnejodległości.Russell prowadził z odkrytym dachem, a Corrinejechała z dłonią na głowie, jakby nie chciała dopuścić, żeby wiatrrozwiał jej włosy.Po zaparkowaniu Russell dał susa przed maskąjeepa na drugą stronę i podał rękę Corrine, która wyskoczyła zsiedzenia i roztrząsnęła smagane wiatrem włosy jak goldenretriever po wyjściu z wody.Jeff nie wiedział, czy jest gotowy nakonfrontację z ich pogodą ducha.Najbardziej zabawowa paraAmeryki na wycieczce w wariatkowie.Jeszcze im nie wybaczyłtego, że go tutaj umieścili, a to, jak wspaniale się prezentowali,też nie poprawiło mu humoru. A oto Książę i Księżniczka wsześciokonnym powozie", powiedziała Delia.Jak zawsze po kłótni Russell i Corrine stawali się rubaszni iwodewilowi, starając się robić dobrą minę i oszczędzić innymswoich niesnasek.Poprawiwszy sobie włosy, Corrine dygnęłafiluternie i wzięła Russella pod ramię.Nie miała szczególnejochoty jechać do Connecticut z odkrytym dachem, nie w chłodnyranek na początku pazdziernika. Nie damy się", powiedział, tyranizować kalendarzowi".No cóż, brawo, pomyślała,zastanawiając się przez całą drogę, dlaczego przy Russellu nigdynie umiała powiedzieć wprost, co ją gryzie, poprosić o to, na czym jej zależy, w tym wypadku na postawieniu dachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •