[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ranny?- Nie żyje! Znaczy ten bandyta nie żyje.Kapitan kazał zawieźć ciałodo szpitala, żeby zrobili sekcję.Zach zbladł.- Jezus Maria.Zabiliście go?lous- Nie.- Kapral pokręcił głową, nie rozumiejąc, dlaczego majorraptem zbladł.- Ten człowiek już nie żył, kiedy go znaleźliśmy.Wyglądałdziwnie, dlatego kapitan kazał zawieźć ciało na sekcję.- Co to znaczy dziwnie?- Jakby go otruli.ScandaRozdział 23Szpital mieścił się w dawnym hotelu, który Butler zarekwirował napotrzeby swoich medyków.Budynek był solidny, z cegły, piętrowy, zwielkimi oknami i żelaznymi poręczami na werandach.Dziś z dawnejświetności zostało niewiele, a w szpitalu bez przerwy coś się działo.Zokolicznych garnizonów i placówek rozsypanych po wsiach i rozlewiskachstale przywożono ofiary dyzenterii, szkorbutu, ospy albo tajemniczejchoroby zwanej zatruciem bagiennym, która oszczędzała miejscowych, aledziesiątkowała przybyszów z Północy.Zdrowiało niewielu, większość poparu dniach w szpitalu trafiała na cmentarz.lousSzpital śmierdział na milę.Zachowi zebrało się na mdłości, gdyzagłębił się w dawny hotelowy hol zamieniony w salę przyjęć.Błoto napodłodze sięgało kostek, krwawych plam na ścianach chyba nikt nigdy niepróbował zmyć.Jakże inaczej prezentowała się świecąca czystością klinika Santerre'a!Zach z jeszcze większym szacunkiem pomyślał o kobiecie, która z takimScandawysiłkiem starała się ów szpital utrzymać.Uderzyło go też, że na pomieszczenie, w którym przeprowadzanosekcje i balsamowano ciała, wybrano ceglany budyneczek w podwórzu tużobok dawnej hotelowej, a obecnie szpitalnej kuchni.- Gdzieście go znaleźli? - spytał Hamisha, który czekał przed owymbudyneczkiem.- W jednym z wypalonych magazynów na nabrzeżu.Lekarz twierdzi,że drab wyzionął ducha wkrótce po napadzie na de Beauvais.- A gdzie on jest? Znaczy lekarz.- Doktor wszech nauk medycznych Austin Sinclair - oznajmiłHamish z udawanym bostońskim akcentem - raczy przebywać w swojejpracowni.- Gestem wskazał otwarte drzwi do prosektorium.- Balsamujejakiegoś nieszczęśnika.Rodzina zażyczyła sobie, aby odesłać ciało doKolorado.Uprzedziłem go, że zechcesz zobaczyć zwłoki, żeby się upewnić,czy to naprawdę ten bandyta.- No to chodźmy.-W środku cuchnęło chemikaliami, zgnilizną iodchodami, a nad tym wszystkim unosiła się jeszcze woń wilgotnejstęchlizny.Budynek zagłębiono na prawie metr w ziemię, czego zwykle wNowym Orleanie nie robiono z obawy przed zalaniem.- Tak? - Młody człowiek pochylony nad zwłokami nie mógł miećlouswięcej niż dwadzieścia pięć lat.Niski, krępy, miał bladą twarz bez wyrazu i- mimo młodego wieku - dość zaawansowaną łysinę.Fartuch, który miałna sobie, był pewnie kiedyś biały, teraz jednak wyglądał jak pamiątka pouboju - cały w brunatnych plamach po krwi.Właściciel też nie świeciłczystością, a na dodatek był przeziębiony, bo bez przerwy kapało mu z nosa.- Oto major Cooper - oznajmił Hamish, przykładając chusteczkę doScandanosa.- Chciałby zobaczyć ten przypadek, który przywieźliśmy.- Oczywiście.- Sinclair odłożył skalpel, przeszedł do stołu obok iodsłonił prześcieradło skrywające ciało.- Wielki Boże.- Zach aż się cofnął.- Strychnina -wyjaśnił lekarz obojętnie.- Tak właśnie działastrychnina.Najpierw konwulsje i zaraz potem rigor mortis.Stąd tawykrzywiona twarz i wytrzeszcz oczu.Na tej podstawie zresztą możnaocenić w miarę dokładnie czas zejścia.Zach przemógł się i spojrzał jeszcze raz.- A coście zrobili z jego czaszką?- Niech pan lepiej nie pyta? - poradził lekarz, widząc minę majora.- To ten, o którego panu chodziło?- Tak, to on.- W porządku, wychodzimy - ponaglił Hamish i nie czekając,wyskoczył na zewnątrz.- Wiesz, co ja myślę? - wykrztusił, gdy opanował mdłości i gdyprzełożony dołączył do niego na podwórzu.- Myślę, że ktoś, kto kroitrupy, nie może być normalny.Gdy sobie wyobrażę naszą wdowę wprosektorium.- Przerwał, zaczął gwałtownie przełykać ślinę i łapaćpowietrze.Trwało dobrą chwilę, nim uspokoił rozedrgany żołądek.-Cholera jasna, ale mnie dopadło -poskarżył się.- Jedno ci powiem, dlalouskogoś, kto potrafi pokroić człowieka w prosektorium, strzał z kuszy dostarego przyjaciela czy podsypanie trucizny kochance męża nie stanowiżadnego problemu.- Chodź, idziemy stąd.Z ulgą wyszli poza szpital.Gdy przystanęli przy kępie oleandrów,Hamish spojrzał na niebo i zgarbił się, jakby nisko zawieszone chmuryScandazaciążyły mu na barkach.- Mogłoby już lunąć - mruknął.- Nie ma czym oddychać.- Dowiedziałeś się czegoś o tym drabie.Nazwisko?- Niczego.- Hamish przetarł czoło chusteczką.Jeśli przed chwiląjeszcze był blady z obrzydzenia, to teraz pokraśniał z duchoty.-Znaleźliśmy przy nim tylko zegarek, chyba kradziony, bo dość kosztowny,połamany grzebień i około stu dolarów w naszych banknotach.- Naszych?- Toż mówię, unijnych.I jeszcze to.- Wyjął z kieszeni niewielkąbuteleczkę z ciemnego szkła.- Doktor Sinclair mówi, że to opium zaprawione strychniną.Taka mieszanka mogłaby byka powalić.Zach obejrzał butelkę pod światło.- Wygląda na to - mruknął - że nasz zabójca ma nieograniczonydostęp do opium.- To żaden problem, można kupić w każdej aptece.- Ale ze strychniną nie jest tak łatwo.Wszystkich, którzy kupujątruciznę, apteki zapisują w specjalnej księdze.Hamish zasępił się i westchnął trzy razy z rzędu.- Chcesz, żebym sprawdził księgi we wszystkich aptekach wmieście?- Wspaniały pomysł.Jak na to wpadłeś? lousHamish wzruszył tylko ramionami.Ruszyli spod oleandrów i przezchwilę szli w milczeniu.- A gdzie dokładnie go znalazłeś?- Mówiłem, w wypalonym magazynie, niedaleko od miejsca, wktórym rzekomo napadł na panią de Beauvais, jeśli o to pytasz.- Nie rzekomo, tylko napadł.Sam widziałem.Scanda- Niech ci będzie i nie patrz tak na mnie.Ty pierwszy jąpodejrzewałeś, wtedy, kiedy mnie to do głowy nie przyszło, a teraz masz miza złe, gdy mówię, że coraz więcej śladów wiedzie w jej stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •