[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby zaczęła śnić, on mógłby ją znowu odnalezć.Choćbymiała z tego zapamiętać tylko urywki, choćby miała sięna tych miast obu dzić, i tak by ło by to lep sze niż nic.Jednocześnie nie potrafiła wyprzeć z pamięci zgrozy, którąwy wo ła ło w niej po ran ne spo tka nie z Pin fe ather sem.Do łóżka wzięła więc ze sobą statuetkę, którą dostała jakonagrodę dla Najlepszej Skaczącej.Ukryła ją pod kołdrą,zaciskając dłoń na wykonanej ze złotego plastiku figurceczirliderki, pewna, że jej granitowa podstawa wystarczyłaby doza da nia No ko wi cio su.Nokowie byli kruchymi, pustymi w środku istotami, a ichtwarde z pozoru zewnętrzne powłoki okazywały się w gruncierzeczy tak łatwe do zniszczenia jak porcelana.Tyle że zarazempotrafili zmieniać swój kształt, rozpływając się niby dym i wirującw powietrzu w postaci atramentowych, niemal bezcielesnychsmug.Cho dzi ło więc o to, by ude rzyć wcze śniej.Zdołała już raz uszkodzić Pinfeathersa, kopiąc go w tors iod ry wa jąc mu od kor pu su całe ra mię.Wiedziała jednak, że potwór musiał się jakoś zregenerować,bo kiedy ukazał jej się rano, udając Varena, miał z powrotem obieręce.Zygzakowata blizna na jego piersi przestała wszakżesta no wić za gad kę.Iso bel moc niej ob ję ła pal ca mi sta tu et kę.Może i wziął ją rano z zaskoczenia, lecz jego moc tkwiławłaśnie w zdolności robienia jej przykrych niespodzianek, na conie zamierzała dłużej pozwolić.Ostatecznie wiedziała już, żezna lazł nowy spo sób na prze do sta wa nie się do jej świa ta.Nasuwało się w związku z tym pytanie, czy ten sposóbzadziałałby też w przypadku Varena i czy łączyło się to jakoś zfaktem, że widywała go ostatnio w snach.No i była jeszczekwestia wieczornych wypadków z udziałem ożywającegowi ze run ku Li lith.Isobel przypomniała sobie figurę ustawioną na szczyciefontanny w widzianym we śnie różanym ogrodzie.Pamiętała, jakposąg obrócił ku niej głowę, by ukazać dwoje pustych czarnychoczu dokładnie takich samych, jak na ilustracji w książceGwen.W jej umy śle wi ro wa ły też inne frag men ty tam te go snu.Brak jej odbicia w ciemnych okularach Varena.Wnętrze jegosamochodu.Kręcące się bezładnie wskazówki zegarka nata bli cy roz dziel czej.Ni cość w tam tych oczach.Wzmianka Gwen o różanym ogrodzie wywołała efekt domina,wy do by wa jąc na po wierzch nię resz tę szcze gó łów.Nie ulegało wątpliwości, że jakimś sposobem obie odwiedziłyto samo miej sce w prze strze ni snów.A w takim razie dlaczego Reynolds ukazał się Gwen, jej zaśnie? I co on tam wła ści wie ro bił?Przypomniała sobie dziwaczny, otaczający go zawszezapach.Tamtej nocy, gdy odstawił ją do domu, woń ta głuszyławszystkie inne: zatęchły odór słodkiego rozkładu kojarzący się zró ża mi na gro bie.Isobel przewróciła się na plecy i wpatrzyła w sufit białą,gładką powierzchnię najlepiej nadającą się na tło dlapo szcze gól nych ele men tów, któ re na le ża ło po łą czyć w ca łość.Właśnie z tamtego ogrodu, jak sądziła, Reynolds brał kwiaty,któ re co roku skła dał na gro bie Po ego.To mia ło sens.Jednakże jego obecność w ogrodzie nie tłumaczyła,dla cze go Va ren uznał za sto sow ne za brać tam ją, Iso bel.Mignęła jej jego twarz, tak bliska i wyrazna, że aż czuło sięje dwa bi sty do tyk jego wło sów na po licz ku.Je stem tu.Obok.Cze kam.Isobel zamknęła oczy, gdy nagle wróciły do niej te słowa.Wnich, jak czu ła, kry ły się od po wie dzi na jej py ta nia.Wiedziała, że gdy wreszcie się po niego wyprawi, gdy wkońcu znajdzie sposób na fizyczne przedostanie się do światasnów będzie musiała znalezć tamten ogród.A Varen będzie tamczekał dokładnie tak jak zapowiedział.To najprawdopodobniejchciał jej prze ka zać.Tyle że nadal nie wyjaśniało to sprawy z Reynoldsem.Oznaczało wszakże, iż Reynolds zna drogę do tego miejsca,gdziekolwiek się ono znajdowało.Dlatego, jeśli ona, Isobel,zdoła za nim podążyć, gdy już przyłapie go na cmentarzu wBal ti mo re, on ją po pro wa dzi.Do ró ża ne go ogro du.Gdzie Va ren cze kał, do trzy mu jąc obiet ni cy.I gdzie ona, Iso bel, od naj du jąc go, mia ła do trzy mać swo jej.Coś miękkiego, delikatnego jak westchnienie musnęłonaj pierw jej ra mię.Iso bel prze wró ci ła się na dru gi bok.To coś, gładkie i jedwabiste, wróciło jednak, tym razemob ry so wu jąc kra wędz jej pod bród ka.Uniosła dłoń, bo to odgonić, a ruch ten zmarszczył gładkąpo wierzch nię jej drzem ki.Wid mo wa mięk kość wszak że nie ustę po wa ła.Prze su nę ła się po jej ustach.Isobel jęknęła i machnęła ręką przed swoją twarzą, łapiąc cośsztyw ne go.Gwałtownie otworzyła oczy.Usiadła, rozwarła palce izmarsz czy ła brwi, wi dząc, co trzy ma w dło ni.Czar ne pió ro.Aż się szarpnęła.Z lekkim okrzykiem wypuściła je z ręki,jak by ją opa rzy ło.Rzuciła się do tyłu, wygrzebując się spod pościeli, i uderzyła odrewniany, skrywający małą szafkę zagłówek, aż jej zawartośćza kle ko ta ła.Rozejrzała się po pokoju, przeczesując gęste cienie wpo szu ki wa niu ja kie go kol wiek ru chu.Wszyst ko wo kół było ci che i spo koj ne.Z całych sił próbowała się uspokoić.Przełknęła ślinę, usiłującopanować panikę, podczas gdy każdy z jej zmysłówniecierpliwie czekał na potwierdzenie, że naprawdę nic się niedzie je.Jej roz dy go ta ne ser ce nie da wa ło się wszak że prze ko nać.W ko ry ta rzu bły snę ło chłod ne nie bie skie świa tło.Isobel skupiła uwagę na drzwiach do pokoju Danny ego.Wcze śniej za mknię te te raz sta ły otwo rem.Gdy błysk się powtórzył, wypełniając korytarz zimnąpoświatą.Isobel stwierdziła, że jej zródło znajduje się napar te rze.Zadała sobie pytanie, czy to możliwe, by Danny wciąż niespał, przeniósłszy się ze swoim świątecznym maratonemma nia kal ne go gra cza do sa lo nu.Gdy jednak zerknęła na leżące w pościeli pióro, zdała sobiespra wę, że nie ma co się dłu żej oszu ki wać.Obok pióra wypatrzyła częściowo zagrzebaną pod kołdrąsta tu et kę czir li der ki.Się gnę ła po nią po spiesz nie.Przerzuciła nogi przez krawędz łóżka i postawiła bose stopyna po kry tej wy kła dzi ną pod ło dze.Z nerwami napiętymi jak postronki wykonała pierwszy, apo tem dru gi krok w stro nę ko ry ta rza.Przy każdym ruchu musiała zwalczać w sobie ochotę, byrzucić się do przodu i zatrzasnąć drzwi, choć dobrze wiedziała,że zamykanie się w pokoju okaże się równie skuteczne, jakza ci ska nie po wiek i uda wa nie, że jest się gdzieś in dziej.Wyjrzawszy na korytarz, popatrzyła ponad barierką w dółschodów.W holu wciąż błyskało niebieskie światło.Dziwnemi go ta nie zda wa ło się do cho dzić z sa lo nu.Ostrożnie ruszyła przed siebie.Przy drzwiach Danny egozatrzymała się, by zerknąć do środka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]