[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Operacja trwała.Leżał w półmroku.Więc jednak Babble wyjął mi kulę, pomyślał niezbyt przytomnie.Idostałem demerol, nie tylko dożylnie, ale też domięśniowo.Nic nie czuję.Ciekawe, czy udałomu się zszyć tętnicę?Funkcjonowanie jego organizmu kontrolowała skomplikowana aparatura, rejestrującaciśnienie krwi, bicie serca, temperaturę i pracę układu oddychania.Gdzie jest Babble? -pomyślał.I gdzie się podział Belsnor?- Belsnor! - zawołał najgłośniej, jak tylko był w stanie.- Gdzie jesteś?! Powiedziałeś, że całyczas będziesz przy mnie!Tuż obok niego zmaterializował się jakiś ciemny kształt.Belsnor, trzymający oburączmiotacz.- Jestem tutaj.Uspokój się.- Gdzie inni?- Grzebią martwych.Tony ego Dunkelwelta, starego Berta, Maggie Walsh.Wzięli ciężkisprzęt, który został po budowie osiedla.I Tallchiefa.Jego też grzebiemy.Umarł pierwszy.No iSusie.Biedna, głupia Susie.- Przynajmniej mnie nie udało mu się załatwić - mruknął Morley.- Starał się.Zrobił wszystko, co mógł.- Popełniliśmy błąd, odbierając ci pistolet - powiedział Seth Morley.Teraz nie ulegało to dlaniego najmniejszej wątpliwości.- Powinniście posłuchać Russella - odparł Belsnor.- On wiedział.- Teraz każdy jest mądry - zauważył Morley.Ale Belsnor miał rację: Russell usiłowałwskazać im właściwą drogę postępowania, lecz oni wpadli w panikę i nie posłuchali go.-Znalezliście panią Rockingham?- Nie.Przeszukaliśmy całe osiedle.Zniknęła, tak samo jak Thugg, ale o nim przynajmniejwiemy, że żyje.I że jest niebezpiecznym, uzbrojonym psychopatą.- Wcale nie wiemy, czy na pewno żyje.Może się zabił albo dopadło go to samo, co zabiłoTallchiefa i Susie.- Może, ale lepiej na to nie liczyć.- Belsnor spojrzał na zegarek.- Wyjdę na zewnątrz.Stamtąd mogę cię pilnować i jednocześnie obserwować pogrzeb.Na razie.Szturchnął Morleya w lewe ramię, po czym wyszedł cicho z pokoju.Seth Morley zamknął ze znużeniem oczy.Wszędzie unosi się zapach śmierci, pomyślał.Jesteśmy nim przesiąknięci.Ilu ludzi już straciliśmy? Tallchief, Susie, Roberta Rockingham,Betty Jo Berm, Tony Dunkelwelt, Maggie Walsh, stary Bert Kosler.Siedmioro.Siedem osób nieżyje.W ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin załatwili połowę z tych, którzy tutajprzybyli.I po to opuściliśmy Tekel Upharsin.Jest w tym jakaś makabryczna ironia: wszyscyprzylecieliśmy tu, aby żyć pełnią życia.Chcieliśmy być użyteczni.Każdy z nas miał jakieśmarzenie.Może właśnie na tym polegał nasz błąd.Może byliśmy zbyt mocno osadzeni wnaszych marzeniach, nie mogąc się od nich uwolnić, i dlatego nie potrafiliśmy funkcjonowaćjako grupa.A niektórzy z nas, tacy jak Thugg albo Dunkelwelt, byli po prostu nienormalni.Na skroni poczuł zimny dotyk lufy.- Ani słowa - polecił mu jakiś głos.Drugi mężczyzna, ubrany w kombinezon z czarnej skóry, zbliżył się do drzwi z gotowym dostrzału paralizatorem.- Belsnor jest na zewnątrz - powiedział do człowieka stojącego przy Morleyu.- Zajmę sięnim.Wycelował broń i nacisnął spust; z ukrytej w lufie anody wystrzelił elektryczny łuk, który podotarciu do ciała Belsnora zamienił je na króciutką chwilę w katodę.Belsnor zadrżał raptownie,po czym osunął się na ziemię, wypuszczając z rąk miotacz.- Co z resztą? - zapytał mężczyzna przyciskający lufę do skroni Morleya.- Są na pogrzebie - odparł ten przy drzwiach.- Niczego nie zauważą.Nawet jego żona tamposzła.Obaj ubrani w czarne kombinezony nieznajomi stanęli przy łóżku i przez jakiś czasprzyglądali się w milczeniu Morleyowi.Zastanawiał się, kim lub czym oni są.- Zabieramy pana stąd - odezwał się wreszcie jeden z nich.- Dlaczego?- %7łeby ocalić panu życie - powiedział drugi.Wzięli nosze i położyli je na ziemi obok łóżka.Rozdział trzynastyBetty Jo Berm gubi na nieznanej stacji kolejowej bardzo cennybagaż.Niewielki statek stał tuż za budynkiem kliniki, połyskując wilgocią w blasku księżyca.Dwajmężczyzni w czarnych skórzanych kombinezonach zanieśli nosze z leżącym na nich Morleyemdo włazu statku i postawili je na ziemi.Jeden z nich otworzył klapę, po czym ostrożnie wnieślinosze do środka.- Czy Belsnor nie żyje? - zapytał Morley.- Został ogłuszony.- Dokąd mnie zabieracie?- Tam, gdzie chciałby się pan znalezć.Jeden z mężczyzn usiadł za sterami, włączył parę przełączników i dotknął kilku urządzeń.Statek uniósł się z ziemi, po czym runął w nocne niebo.- Jest panu wygodnie, panie Morley? Przykro nam, że musieliśmy położyć pana na podłodze,ale to nie będzie długa podróż.- Możecie mi zdradzić, kim jesteście?- Proszę tylko powiedzieć, czy jest panu wygodnie.- Jest mi wygodnie - powiedział Morley.Z miejsca, w którym leżał, widział główny ekrannawigacyjny statku.Pokazywał drzewa i mniejsze rośliny, tak wyraznie, jakby to był dzień, a wchwilę pózniej pojawiła się na nim błyszcząca wstęga rzeki.Zaraz potem Seth Morley ujrzał na ekranie Budynek.Statek zaczął podchodzić do lądowania na dachu Budynku.- I co, miałem rację? - zapytał mężczyzna w czarnym kombinezonie.Morley skinął głową.- Tak.- Nadal chce pan tam wejść?- Nie.- Chyba nie pamięta pan tego miejsca, prawda?- Nie - odparł Seth.Oddychał płytko, starając się zachować jak najwięcej sił.- Dzisiajzobaczyłem je po raz pierwszy - dodał.- Skądże znowu - zaprzeczył nieznajomy.- Widział je pan już wiele razy.Na dachu Budynku zamigotały ostrzegawcze światła, informując załogę o błędzie wpodchodzeniu do lądowania.- Cholerny sygnał sterujący! - warknął drugi mężczyzna.- Znowu pomyłka.Mówiłem odpoczątku, żeby zostać na ręcznym!- Nie dałbym rady wylądować na tym dachu - odparł pierwszy.- Jest zbyt nieregularny.Uderzyłbym w jedną z tych hydrowież.- Wątpię, czy mam jeszcze ochotę z tobą pracować, skoro nie potrafisz posadzić statku klasyB na takim wielkim dachu.- Wielkość nie ma tu żadnego znaczenia.Chodzi mi o przeszkody.Jest ich za dużo.Pilot wstał od sterów, podszedł do klapy i otworzył ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]