[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaraz będę z powrotem.Usłyszała, jak liście skrzypią mu pod stopami.Za chwilę usłyszałatrzask otwieranego kufra.Wyjął stamtąd coś, co zmniejszyło obciążeniewozu.A potem wrócił do niej i uniósł ten przedmiot w górę.To był młot!Czy to nie ostatni moment, by w przypływie paniki.płakać, błagać iprosić, składać fałszywe obietnice, tak, to już chyba najwyższy czas.RLT Ale upór i jakieś dziwaczne, chore poczucie godności kazały jej za-chować spokój.Nie opierała się więc, czując, jak się rozlewa ta przemoż-na fala ogarniającego ją spokoju.On zaś czekał, spodziewał się, że coś zrobi, coś powie.Milczała, więcodezwał się: Jesteś moją koleżanką, oficerem.nie chciałbym, żebyś cierpiała.Wymamrotała jakieś ledwo dosłyszalne: dziękuję, a potem zamknęłaoczy i czekała.czekała.czekała.Otworzyła oczy.Wpatrywał się w nią.Czego on chce? Czego on jesz-cze chce?Uniósł powoli młot.a po jakiejś nieskończenie długiej chwili opuściłnarzędzie. Nie chciałbym wywierać na ciebie jakiegoś nacisku.ale jeśli tozrobię w tej ciasnej przestrzeni, mógłbym zniszczyć wóz.Nie mówiąc jużo twoim dodatkowym cierpieniu.Więc chciałbym to pierwsze uderzeniezadać ci na zewnątrz. Przestąpił z nogi na nogę. Jeśli mi obiecasz,że nie będziesz próbowała ucieczki, wyniosę cię z wozu.Podejdziemy dotakiego naprawdę pięknego miejsca na skraju góry.Będziesz mogła roz-stać się z tym światem, patrząc na piękne, rozgwieżdżone niebo.Czuła, że drżą jej usta.Zagryzła je. Aadnie powiedziane. Ale zapowiadam ci, Decker, jeśli będziesz próbowała uciekać, złapięcię.I niezle cię poharatam. Tak jest, panie sierżancie.Zwlekał jeszcze chwilę. Jesteś wyjątkowo spokojna, jak na kogoś, kto ma za chwilę umrzeć. Tak naprawdę, to bardzo się denerwuję, szefie. Dobra, więc świetnie to ukrywasz. Sięgnął w kierunku jej nóg irozwiązał je.Jednym szybkim ruchem nachylił się i uniósł ją w górę, apotem sięgnął ręką do więzów, które krępowały jej ręce na plecach.Ugię-ły jej się kolana; podtrzymał ją, otaczając rękami. Zapytam cię o coś,Decker.Nie podmuchałabyś się teraz ze mną, co? Ani mi to głowie, szefie.RLT  Stój prosto!Wyprostowała się, jak tylko umiała. Jestem gotowa, szefie. Podoba mi się twój styl, Decker. Dzięki za uznanie.Jest pan pewny, że nie ma innego rozwiązania? Jestem absolutnie pewny. Tropper chwycił jej bezwładne ręce,objął ją i popchnął naprzód. Przejdziemy się trochę, póki nie znaj-dziemy dobrego miejsca.Jego chwyt nie był zbyt silny.Pomyślała przez moment o ucieczce.Alena jaką szybkość mogło sobie pozwolić jej obolałe ciało? Złapie ją od ra-zu i jeszcze bardziej go to rozwścieczy.A naprawdę nie chciała, by jąznów ranił i masakrował.Musiała się posuwać bardzo wolno, bo popychał ją naprzód.Brutalne,zdecydowane popchnięcia.Wyschłe krzaki i gałązki smagały ich po no-gach.Odgłosy były tak dziwne, że dopiero po paru sekundach dotarło todo nich.wyrazne pach, pach, pach odległych wirników helikoptera.Nietrzeba było żadnej znajomości fizyki ani efektu Dopplera, by się zorien-tować, iż dzwięki te zbliżają się do nich, a nie oddalają.Spojrzeli równocześnie w górę.Trzy lub cztery maszyny kierowały sięwprost na nich.Co mogło je tu naprowadzić? Reflektory!", przypomniała sobie Cindy.Tropper jechał na światłach,a potem, gdy już stanął, nie zadał sobie trudu, by je wyłączyć.Widziała jez oddali, świeciły niczym promienie nadziei Mojżesza. Cholera!  zaklął głośno Tropper.Traf zrządził, że się potknął, a Cindy wykorzystała sposobność.Sko-czyła szybko do przodu.Rzucił się za nią i dopadł w paru długich susach.Złapał ją, chwycił za ręce, ale stracił równowagę, próbował oprzeć się naniej, potknął się i upadł.Poderwał się szybko na nogi, uniósł młot i zarazgo opuścił.Uchyliła się, unikając uderzenia dosłownie o cal.Od zamachuciężkim narzędziem Tropper poleciał do przodu, co dało jej czas, by po-nownie zerwać się na nogi i próbować ucieczki.Znów ją złapał, szarpiącdo tyłu za kołnierz bluzy i niemal ją dławiąc.Tymczasem zbliżyły się doRLT nich helikoptery, omiatały ziemię snopami światła i rozrywały ciemnościniczym na planie nocnych zdjęć.Pozwoliła sobie na wątły uśmiech, patrząc, jak Tropper gapi się na nią iobrzuca stekiem wyzwisk.Gdyby sierżant miał choć trochę oleju w gło-wie, puściłby ją i ratował własną skórę, rzucając się w stronę wozu.Tym-czasem on zacieśnił jeszcze swój chwyt i owszem, pobiegł do wozu, alerazem z nią.Nie miała dość siły, by mu się opierać, i bojąc się, że ją za-mroczy uderzeniem, gdyby mu się oparła, dała mu się powlec; miała przytym nadzieję, że jej ciężar na tyle opózni ten bieg, iż w końcu ją porzuci.Ale nie rzucił jej.Przeklinał ją tylko i kopał po bezwładnych nogach. No dalej! Dalej! Dalej!  Widząc, że jego krzyki nie odnoszążadnego skutku, otoczył ją ramieniem wokół pasa, ścis- nął i pociągnął zasobą, nie dbając o to, że nogi wlokły się jej po ziemi.Poczuła, jak drzesię na niej ubranie, całe łydki miała już podrapane i czerwone.Zwolniłoto jednak wydatnie ich posuwanie się, miała nadzieję, że jednostki po-wietrzne zdążą tymczasem wylądować i przycupną gdzieś na gruncie jakpryszcz na dupie.Ujrzała teraz opadające helikoptery, poczuła podmuch obracających sięłopat wirników i gorąco ich szperaczy.Gdyby zmrużyła oczy, żeby unik-nąć oślepienia, mogłaby dostrzec strzelców na stanowiskach z bronią go-tową do strzału.Aoskot był tak potężny, że zagłuszał ryk nadciągającychsyren.Niemalże.choć nie całkiem.Po chwili słyszała już komendy z głośnika:  Jesteście otoczeni, puśćcieją i dajcie tutaj albo zostaniecie zastrzeleni", coś w tym rodzaju.A możetak mówili we wszystkich tych filmach, jakie oglądała.Nie była zdolnatego zrozumieć, nie tylko dlatego, że paraliżował ją strach, który spowal-niał jej procesy myślowe, same te komendy były zbyt szybkie i gwałtow-ne.Tropper całkiem to olewał.Szczęśliwie dotarli do wozu, szarpnąłotwarte drzwi od strony kierowcy, najpierw ją wciągnął do środka, a po-tem sam wślizgnął się za kierownicę.Błyskawicznie uruchomił silnik iwóz skoczył z dużą prędkością przez las.RLT Zwiatła szperaczy z helikoptera wciąż ich poszukiwały, prześlizgującsię po zarośniętym labiryncie leśnego poszycia, a czasem strzelając wniebo niczym kometa.Jak na ironię, taka iluminacja jedynie ułatwiałaTropperowi orientację w ciemności.Wcisnął gaz i wóz pomknął naprzód.Cindy wrzeszczała, gdy wóz wpadał w poślizg, ledwo mógł się utrzymaćna grząskiej terenowej drodze, która nadawała się raczej na piesze wy-cieczki.W tylnym lusterku widziała niebieskie i czerwone stroboskopo-we błyski świateł wozów patrolowych, światła alarmowe obracały sięnieustannie dookoła.Ale wozy pościgowe pozostawały parę długości zanimi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •