[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałam, że tylko odgarnę mu je z czoła, ale on cofnął się szybko.- Nie dotykaj mnie - wychrypiał.- Nigdy.Moja ręka zawisła w powietrzu.Przyciągnęłam ją z powrotem do siebie, aznajomy płomień zawodu obwieścił, że moja duma dostała kolejnymiażdżący cios.Chciałam, żeby palące łzy nie ciekły mi z oczu, żebypoczekały.Nie teraz, nie przed nim.- Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz?Nie zdołałam powstrzymać słów.To tylko dolało oliwy do ognia.- Wcale cię nie nienawidzę.- Po prostu nie rozumiem, jaką to ci sprawia przyjemność, że raz jesteśmiły, a innym razem szydzisz ze mnie.Dlaczego byłeś zły, kiedyobserwowałeś mnie z balkonu? Co takiego zrobiłam, żeby cięrozwścieczyć?Haden przyciskał dłonie do skroni, jakby próbował pozbyć się bólu.- Nie podobało mi się, że afiszowałaś się przed wszystkimi.Twojasukienka.to, jak wyglądasz.jest bezwstydne.Prychnęłam bardzo niekobieco - mojemu ojcu na pewno skoczyłobyciśnienie.Ale nie szkodzi.Ten jeden raz moja irytacja była ważniejsza.- Nie twoja sprawa, co zakładam, Haden.- Tak, na pewno.- Nie ubrałam się inaczej niż reszta dziewczyn w klubie - ciągnęłam,chociaż już się ze mną zgodził.- Ależ ty się całkowicie różnisz od innych dziewczyn.-Jego zrenicerozszerzyły się i pociemniały nienaturalnie.- Tak, wiem.Nie musisz mi ciągle o tym przypominać.- Instynktownieskrzyżowałam ramiona na piersi.- Jeśli pozwolisz, usunę swoją odrażającą osobę sprzed twoich oczu.- Odrażającą? - żachnął się.- Nadal nie rozumiesz.-Cofnął się o krok.-Naprawdę tak myślisz? %7łe nie czuję pokusy? %7łe nie uważam cię zasłodszą niż najsłodszy owoc?- Tym właśnie była ta blondynka? Najsłodszym owocem? Jaki nastolatektak mówi? Czym jesteś, Haden?Nie odpowiedział.No jasne.- Ona wie, że była tylko pionkiem w twoich rękach? Spojrzał w bok.- Nie, nie sądzę.Aapczywie chwytałam powietrze.- Wykorzystujesz ludzi.Bawisz się nimi dla przyjemności.Ja, tablondynka, Brittany, Noelle.wszystkie jesteśmy dla ciebiemarionetkami.Nie wiem, coś ty za jeden ani skąd się wziąłeś, Haden, alemyślę, że jesteś diabłem.- Masz absolutną rację.- Jego oczy się zmieniły.Stały się niemal całkiemczarne.- Starałem się trzymać od ciebie z daleka, Theio.Chyba już niepotrafię, ale przysięgam, że się starałem.Wyraz jego twarzy, dziki i nieokiełznany, ścisnął moje serce zimnymstrachem.Cofnęłam się.Ruszył w moją stronę, ale się zatrzymał.Wcharczącym oddechu dosłyszałam coś jak  nie".Potem szybysamochodów na parkingu się roztrzaskały.Siła wybuchu sprawiła, że zachwiałam się na swoich idiotycznychszpilkach i straciłam grunt pod stopami.Upadłam na kolana.Szkłorozpryskiwało się, pokrywając nas deszczem migocących odłamków.Klęczałam, a Haden stał nade mną władczy, z demonicznym błyskiem woczach.Nie rozumiałam, co się dzieje.Wybuchły też żarówki latarni i neonoweszyldy.- Haden? Szlochałam.Błyskawica przecięła niebo.Wiatr unosił wokół mnie wirkurzu i szkło.Jedną ręką zakryłam twarz, drugą wyciągnęłam do Hadena.- Pomóż mi, proszę.Spojrzałam przez palce, ale on już zniknął.Osłoniłam ramionami głowę,a niebo dudniło przerazliwie, jakby Ziemia zderzyła się z inną planetą.Zaczęło siec gradem wielkości ziaren grochu.Zostawił mnie na kolanach, błagającą go o pomoc.Samą.Donny i Gabe znalezli mnie kilka minut pózniej.Leżałam zwinięta wkłębek i się trzęsłam.Gabe okrył mnie swoim płaszczem.Powinnampodziękować, ale chyba tego nie zrobiłam.Zabrali mnie do domu, zanim przyjechała policja.Bez zbędnych pytańdoprowadzili mnie do porządku i zrobili herbatę.Jeden bark miałamporaniony odłamkami szkła, ale tylko powierzchownie.Widziałam, żeoboje zerkają na siebie zmartwieni, ale udawałam, że tego nie zauważam.Odrętwienie przylgnęło do mnie jak druga skóra.Wpatrywałam się w gwałtowną burzę za oknem, piłam herbatę iodpychałam ich przyciszone głosy od swojego umysłu.Naglezorientowałam się, że Donny prosi Gabe'a, żeby już poszedł i że samazostanie ze mną na noc.- Nie - przerwałam.- Wszystko w porządku.Powinniście iść oboje.- Theia, nie zostawię cię w takim stanie.Coś ci się tam przydarzyło.Otuliłam się mocniej miękkim kocem, którym owinęła mnie Donny.- Tak, pogoda mi się przydarzyła.To straszne trafić w sam środek takiejburzy, ale teraz jest już dobrze.Potrzebowałam samotności.Mój mózg nie mógł normalniefunkcjonować, kiedy tak wisieli nade mną. - Theia.- zaczęła.- Donny, proszę.Muszę się przespać.Nic mi nie będzie.Pokilkuminutowej wymianie argumentów niechętnieustąpiła.Gabe sprawdzał wszystkie drzwi i okna, kiedy odprowadzałamDonny do wyjścia.- Jak to się stało, że skończyłam z pieprzonym sir Galahadem u boku, coTheia?Donny nadal miała cięty język, ale jej twarz wydawała się miłagodniejsza.- Wygląda na całkiem fajnego faceta.Zazwyczaj jej klubowi wybrankowie przekonywali ją, żeby porzuciłaprzyjaciół.Za to Gabe sam nalegał, żeby odwiezć mnie do domu iposprawdzać zamki.Przewróciła oczami.- Wiesz, że powiedział, że nie prześpi się ze mną? I to kiedy tańczyliśmy,na litość boską! Stwierdził, że nici z seksu, dopóki się nie upewni, że niewykorzystuję go dla jego ciała.Po raz pierwszy tej nocy się uśmiechnęłam.- Ale przecież wykorzystujesz go dla jego ciała, prawda? - ciągnęłam grę.- No ba! Po prostu zajmie mi to trochę więcej czasu.-Donny chwyciłamnie za ramiona i spojrzała badawczo w oczy.Pewnie szukała jakichśpęknięć ukrytych za fasadą dobrej miny.- Na pewno wszystko wporządku? Możemy zostać.Wciąż leje jak z cebra, a końca burzy niewidać.To kiepski pomysł, żebyś spędzała sama całą noc w tak dużymdomu.Nie wspomniała o rozbitych szybach samochodów przed klubem.Jej automiało jedynie długie wyszczerbione pęknięcie.Gabe'a bardziejucierpiało.Domyślałam się, że gazety obwinią o te zniszczenia burzę.- Prześpię to.Idzcie już, dobrze? Może dobijecie chociaż do drugiej bazytej nocy. - Słońce, my na parkiecie dobiliśmy do drugiej bazy.Tym razem ja przewróciłam oczami.Pożegnaliśmy się.Zamknęłamdrzwi i powoli osunęłam się na podłogę.Fizyczne i psychicznewyczerpanie przetaczało się po mnie falami.Byłam jednak zbytzmęczona, żeby zasnąć.Wiatr wył wrogo i zawzięcie.Gałęzie krzewówstukały w okna.Na dachu coś załoskotało i zachrobotało.Zwiatło zamrugało dwa razy izgasło.Pokój pogrążył się w ciemnościach, dopóki nie rozświetliła gobłyskawica, która rzuciła na ścianę dziwne, długie cienie.Chociaż nasz dom był tylko stylizowany na wiktoriański, to i tak miałamwrażenie, że jest nawiedzony i pełen czegoś.obcego.Potykając się iocierając o ścianę, po omacku przeszłam przez pokój.Mimo że znałam tu każdy kąt, jednak w złowieszczych ciemnościachwszystko wydawało się inne.Sięgałam do komody po latarkę, gdy naglezewnętrzne drzwi kuchenne trzasnęły w zawiasach.Bach! bach! bach!Pisnęłam i zaraz zganiłam się za głupotę.Miałam dwa wyjścia: domknąć drzwi albo nasłuchiwać całą noc, jakłomoczą w futrynę.Włączyłam latarkę i powoli, niczym włamywacz,przekradłam się przez kuchnię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •