[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Haldan przekonał się, że ma do czynienianie z bezdusznym przedstawicielemdziennikarskiej profesji, ale z normalnymczłowiekiem o własnych, specyficznychkłopotach, który posługuje się dumązawodową jako tarczą przed realiamiwykonywanej przez siebie pracy, a gdyduma zawodzi, ucieka się do alkoholu.Poraz pierwszy w życiu poczuł sympatię doczłowieka, którego nie znał bliżej, Henrick, dlaczego tak ci zależy napowrocie do domu? zapytał łagodnie,wyzbywając się oficjalności. Mam żonę.Prosta kobieta, ale martwisię o mnie.Mówi, że za dużo piję.Ma dziśurodziny, więc chcę jej zrobić niespodziankęi choć raz zjawić się w porę na kolacji.Henrick, nie mogę pozwolić, żeby żonaczekała na ciebie w dniu urodzin.Haldan podał dziennikarzowi imię inumer genetyczny Helisy. Opisz ją zsympatią.Aagodność to jej jedyna zbrodnia,więc i ty potraktuj ja łagodnie.Nieprzestrzeganie przyjętych form wrozmowie z profesjonalistą było nietaktem, aprośba o litość, nawet dla osoby trzeciej,graniczyła z poufałością i była przejawemsentymentalności.Haldan nie zamierzał onic prosić, ale wyczuł utajona udrękęchudego mężczyzny.Współczuł dziennikarzowi tamtenrównież okazał mu współczucie.Wziął rękęHaldana w swoją, uścisnął ją i powiedział: Powodzenia, Haldanie.Mało, że Henrick uścisnął mu prawicę, tojeszcze ze spojrzenia sierżanta siedzącegoprzy biurku znikła wszelka wrogość.Frawley, policjant, ujął Haldana za ramię iniemal łagodnie powiedział: Tędy, chłopcze.Zaprowadził go korytarzem do celi otworzył drzwi, po czym wpuścił go dośrodka.Zciany były wytapetowane.W celistały prycza, krzesło i stół, na którym leżałaBiblia.Gdyby nie kraty w oknach, byłby tozwykły pokój hotelowy.Haldan zwrócił się do Frawleya. Skąd wiedzieliście, że bywamy w tymmieszkaniu? Doniósł nam o tym twójprzyjaciel, Malcolm.Pozwolił ci korzystać zmieszkania i bał się, że zostanie oskarżony owspółudział.Nie powinienem ci tegomówić, ale ty nie jesteś taki, jak inniprofesjonaliści.Zachowujesz się niemal jakproletariusz.Wciąż słysząc w myśliwątpliwy komplement policjanta, Haldanusiadł na brzegu pryczy i ściągnął buty.Aresztowanie było tragedią, aleszczęściem w nieszczęściu były dwazdarzenia, które dodały mu otuchy.Jednomiało miejsce na komisariacie udało musię stworzyć pomost, choćby nawet kruchy,między sobą a innymi ludzmi.Drugie zdarzenie zaszło wcześniej,jeszcze w mieszkaniu, kiedy policjantkawyprowadziło Helisę.Spojrzał po raz ostatnina ukochaną, żeby zobaczyć, co czuje w tejchwili, ale na jej twarzy nie znalazł oni lęku,ani niepokoju.Dostrzegł dumę i radość,jakby uważała go za świętego i cieszyła się,że dzieli z nim męczeństwo.Już od wielumiesięcy nie spał tak twardo, jak tej nocy, akiedy wstał, był wypoczęty i z apetytemzabrał się do śniadania.Wiedział, że dla jego umysłu nastał drugiwiek lodowcowy, ale powoli przyzwyczajałsię do zimna.Nic nie czuł, miał nie więcejkłopotów od nieboszczyka.Rozpacz bezcienia nadziei okazała się doskonałymlekarstwem na ból.Drzwi celi otworzyły się w godzinę pośniadaniu i do środka, niczym wesołypodmuch wiatru, wpadł uśmiechniętymłody blondyn z teczką.Od razu wyciągnąłrękę i powiedział: Jestem FIaxon I, pański obrońca.Podczas gdy Haldan, wstawszy z pryczy,ściskał mu dłoń, Flaxon rzucił teczkę na stół,który zaraz odsunął wolną ręką, a nogąprzyciągnął krzesło i ustawił je na wprostchłopca.Usiadł na krześle, zanim jeszczeHaldan zdążył zająć swoje miejsce naposłaniu.Nie wykonał ani jednego zbędnegoruchu.Haldan musiał przyznać, że jeszczenigdy nie widział równie sprawniedziałającego człowieka. Zanimzaczniemy, chciałbym się przedstawić.Pannie musi mi się przedstawiać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]