[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałem oczywiście, że nie po myśli było-by mu, gdybym poszedł na policję, ale miałem też pewność, że istniałkompromis, możliwy i korzystny dla nas obu.Chciałem powiedzieć mu, że zamierzam napisać jego biografię, któ-rą on autoryzuje, w zamian za współpracę byłem gotów rozważyć usu-nięcie z jego życiorysu pewnych faktów, które podane do wiadomościpublicznej bez wątpienia by go zrujnowały, może nawet przez nie wy-lądowałby w więzieniu.Które części jego biografii zatuszowałbym, ana których bym się skoncentrował, pozostawało sprawą do dyskusji.Gdyby odmówił współpracy, dysponowałem wystarczającą ilościąmateriału, żeby napisać nieautoryzowaną biografię, nad której treściąnie miałby żadnej kontroli.Rzecz jasna po jego śmierci nasze ustneporozumienie stałoby się diabła warte, a ja miałbym wolną rękę w rela-cjonowaniu jego życia.Zastanawiałem się też, jaki los spotkał drugiegzemplarz Nauczyciela muzyki, który był w posiadaniu Chrisa.Możeteż Crace nadal miał swój egzemplarz.Gdy opuszczałem lotnisko, poczułem na twarzy drobinki niewielkiejmżawki.Kiedy z grupą biznesmenów, parą młodych ludzi i eleganckoubranym starszym wenecjaninem czekałem na przystanku Motoscafi nałódz do Wenecji, miałem wrażenie, że zmierzam ku przyszłości, którabyła mi pisana.Pamiętam, że już jako dziecko zawsze miałem poczuciewłasnej odmienności, bycia kimś wyjątkowym.Wiedziałem, że pewne-go dnia wyrobię sobie godną pozycję.Teraz było to najprawdopodob-niej wyłącznie kwestią czasu, zanim ściągnę na siebie ten rodzaj uwagi,na jaki moim zdaniem zasługiwałem, a który omijał mnie jak to tejpory.Mgła zawisła nad laguną, a gdy płynęliśmy po wodzie, prawie ni-czego nie dało się dostrzec poza białymi oparami.Ale podobnie jakCrace miałem w pamięci zakodowany obraz Wenecji, który z czasem254stał się substytutem rzeczywistego miasta - nie potrzebowałem jużprawdziwego widoku placów, mostów i kanałów.I, jak mawiał Crace,najlepiej było zostawić realizm Wenecji nieszczęśnikom pozbawionymwyobrazni, którzy potrafili patrzeć jedynie oczami.Na środku laguny wyjąłem z plecaka plastikową torbę, tę samą, któ-rej użyłem do owinięcia głowy Lavimi.W środku był kamień, którymją zabiłem.Zawiązałem ciasno uszy torby i upewniwszy się, że nikt namnie nie patrzy, wyrzuciłem ją ukradkiem do wody ponad burtą łodzi.Kiedy tonęła, odczuwałem kojącą satysfakcję, miałem poczucie speł-nienia.Nie musiałem już zaprzątać sobie myśli Lavinia.Gdy łódz zbliżała się do Arsenale, mgła była tak gęsta, że nie dawa-ło się odróżnić wody od lądu.Byłem jedyną osobą, która tam wysiada-ła, reszta pasażerów bowiem płynęła do San Marco.Stałem na Rivie iwsłuchiwałem się w cichnące odgłosy silników motorówki znikającejwe mgle i bicie dzwonów dochodzące gdzieś z oddali.Postawiłemkołnierz kurtki i zacząłem iść promenadą, która wydawała się zupełniebezludna, opustoszała, jeśli nie liczyć kilku zbłąkanych gołębi z placuZwiętego Marka, aż do chwili gdy z mgły wyłoniło się parę postaci.Zastanawiałem się, czy wyjąć z plecaka przewodnik i przyjrzeć sięplanowi miasta, ale nie mógłbym ponownie znieść widoku pamiętnegoznaku zapytania, który obsesyjnie rysował mi się przed oczami, dlategoszedłem po prostu w kierunku San Marco.Wiedziałem oczywiście, żew którymś miejscu powinienem skręcić w prawo i podążać jedną zalejek w stronę Castello.Wybrałem jedną na chybił trafił i podążałemnią przez campo i most nad przecinającym ją kanałem.Woda wydawałasię szeptać do mnie, przekazując mi jakąś zaszyfrowaną wiadomość,której nie potrafiłem zrozumieć.Czasami nie widziałem dalej niż nametr przed sobą, mgła zaś zdawała się tłumić wszelkie dzwięki, dlategoprzeżywałem chwile zaskoczenia, kiedy ktoś wyłaniał się przede mną zmętnej chmury.Było tak, jakby mieszkańcy i turyści zmienili się w duchy,255skazane na błąkanie się po mieście przez wieczność.Przeszedłem przez kolejny, tym razem mniejszy most i ruszyłemulicą, która, jak przypuszczałem, powinna zaprowadzić mnie na tyłySan Zaccaria, skąd z łatwością odnalazłbym drogę do palazzo Crace'a.Gdy zbliżałem się do końca wąskiej uliczki, poczułem, jak włosy nakarku jeżą mi się ze strachu.Usłyszałem nad sobą łopot skrzydeł gołę-bia, ale nie mogłem niczego dojrzeć.Sięgnąłem przed siebie ręką wmgłę, ale nie poczułem nic poza wilgotnym powietrzem.Wydało misię, że ktoś za mną dyszy, ale kiedy się obróciłem, z tyłu nikogo niebyło.Gdy wreszcie dotarłem do krańca alejki, okazało się, że mamprzed sobą mur z cegły porośnięty mchem.Znalazłem się w ślepymzaułku.Wróciłem do niewielkiego mostu i wszedłem w następną ulicę,która tym razem doprowadziła mnie na tyły San Zaccaria.Gdy zbliża-łem się do kościoła Santa Maria Formosa, mgła zaczęła się trochę prze-rzedzać.Przekroczyłem most nad kanałem oddzielającym palazzo od resztymiasta i wyjąłem z kieszeni klucz.Smok wyrzezbiony w marmurowejbramie patrzył mi w oczy, jakby ferował osąd.Przekręciłem klucz wzamku i pchnąłem ciężkie drzwi.Smugi mgły pełzały po dziedzińcu,przypominając ruchami węgorze.Zawołałem Crace'a po nazwisku, alenie uzyskałem żadnej odpowiedzi.Wszedłem na górę po schodach.Kratownica metalowej balustrady była zimna w dotyku.Otworzyłemdrzwi do portego.Ponownie zawołałem Crace'a, ale i tym razem nieuzyskałem żadnej odpowiedzi, założyłem więc, że pewnie śpi.W pała-cu było ciemno, dlatego zapaliłem niektóre światła w holu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]