[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba że masz jeszcze inne pomysły.Szefie, wątpię, żebyś w obecnym stanie zdołał go utrupić.Z zaskoczenia.Dzwięk nagle umilkł, a siedzący spojrzał na nas całkiem przytomnie.Popatrzyłna bęben i poprawił jeden ze skórzanych naciągów, po czym uderzył parokrotniew naprężoną skórę jakąś pałeczką.Rozległ się głęboki i zadziwiająco melodyjnydzwięk.Mimo to zmarszczył brwi i poprawił inny naciąg.I sprawdził brzmienie.Tym razem wydał się zadowolony, choć ja nie usłyszałem żadnej różnicy.Odchrząknąłem i zagaiłem:- Dobry wieczór.Kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.Spojrzał na Loiosha i znów na bęben.Uderzył weń lekko, potem silniej.- Aadnie brzmi - zaryzykowałem.Wytrzeszczył oczy, ale jego mina wyrażała nie tylko zdziwienie i zaskoczenie.Tyle że pojęcia nie miałem co jeszcze.Wreszcie raczył się odezwać:- Jesteś z kontynentu?30 - Owszem.Jesteśmy w odwiedzinach.Kiwnął głową i zamilkł.Rozejrzałem się, szukając tematu do rozmowy, ale żaden się w okolicy niechciał pojawić.Spytałem więc rozpaczliwie:- Jak się nazywa to, co trzymasz pod pachą?- Na wyspie nazywamy to bębnem.- Dobra nazwa - przyznałem.Zrobiłem dwa kroki ku niemu.A potem ziemia mnie uderzyła.Zobaczyłem wierzchołki drzew kołyszące się na lekkim wietrze.Pachniałoporankiem.I bolało wszędzie.Szefie?Witaj.Gdzie jesteśmy?Nadal na polanie.Z doboszem.Jesteś znowu głodny?Doboszem? A, pamiętam.Jak to znowu?Karmił cię już trzy razy, odkąd padłeś jak kłoda.Nie pamiętasz?Zastanowiłem się i zdecydowałem, że nie pamiętam.Jak długo tu jesteśmy?Trochę dłużej niż dobę.O! I nie znalezli nas?Nikt się w pobliżu nie pojawił.Dziwne.Zostawiłem ślad, który ślepy powinien znalezć.Może jeszcze nie znalezli tego patrolu.Jeżeli nawet, to i tak wkrótce znajdą.Musimy ruszać dalej.Powoli usiadłem.Dobosz popatrzył na mnie, pokiwał głową i wrócił do strojenia instrumentu.- Zmieniłem ci opatrunek - powiedział.- Dzięki.Jestem twoim dłużnikiem.Nie odezwał się.Spróbowałem wstać i szybko doszedłem do wniosku, że zle zrobiłem.Wróciłemdo pozycji siedzącej i wziąłem parę głębokich oddechów.Pomogło, acz nadal niewiedziałem, ile czasu minie, nim będę nadawał się do marszu.Jeżeli kilka godzin,to pół biedy.Jeżeli kilka dni, lepiej było od razu się poddać.Odkryłem, że chce mi się pić, i oznajmiłem to głośno.Podał mi manierkę zdziwnie smakującą wodą i znów zajął się bębnem.Zmieniłem pozycję, by mócoprzeć się o drzewo, i odpoczywałem, nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża.Po jakimś czasie mój opiekun odłożył bęben, rozpalił ognisko i zagotował wodęw kociołku, po czym wziął się do przyrządzania zupy.Okazała się raczej cienka,ale sądzę, że to z powodu mojego stanu.Pijąc ją drobnymi łyczkami, przedstawiłem się:- Jestem Vlad.- Aibynn - odwzajemnił uprzejmość.- Jak zostałeś ranny?- Kilkoro twoich ziomków nie lubi obcych.Typowy prowincjonalizm, nic się nato nie poradzi.31 Spojrzał na mnie dziwnie i uśmiechnął się.- Nieczęsto widujemy tu kogoś z kontynentu.Zwłaszcza karłów.Dopiero po chwili zrozumiałem, że uważa mnie za wyjątkowoniedorozwiniętego fizycznie Dragaerianina.Dziwne i dziwniejsze.- Przypadek specjalny - poinformowałem go.- Dlaczego mi pomagasz?- Bo nigdy nie widziałem nikogo, kto potrafiłby wytresować jherega.Wytresować?! Ty.Zamknij się łaskawie, Loiosh!Głośno zaś odrzekłem:- Jestem ci wdzięczny za pomoc.Dobrze, że cię tu spotkałem.- To dobre miejsce do pracy.Niewiele osób mi przeszkadza.co to było?!Westchnąłem.- Wygląda na to, że ktoś się zbliża - powiedziałem ciężko.Przez chwilę przyglądał mi się tępo, po czym niespodziewanie spytał:- Zdołasz wspiąć się na drzewo?Oblizałem wargi.- Może.- W ten sposób nie pozostawisz śladów.- Jeżeli idą moim tropem, to kiedy nagle się urwie, zaczną zadawać ci pytania.- Prawdopodobnie.- I co wtedy?- Odpowiem im.Przyglądałem mu się przez chwilę uważnie.Co ty na to, Loiosh?To najlepszy z możliwych pomysłów, szefie.Zobaczymy.Okazało się, że mogę wspiąć się na drzewo.Nie było to nawet trudne, alebolesne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •