[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Głupstwa pleciesz, moja Idalciu! Znają się! Pomiędzy człowiekiem z takim stanowi-skiem jak on a taką pchłą jak ona nie może być żadnej prawdziwej znajomości.Głowąkiwnąć to już musi, bo przecież i ona jest niby to kobietą, ale zresztą i spojrzeć mu na niąnie warto!Spoglądał jednak, i czasem, gdy oczy jego pomimo niepierwszej młodości pełne blaskui głębi spoczywały na delikatnym owalu jej twarzy, któremu gładkie pasma czarnych wło-sów dodawały jeszcze bladości i ciszy, ukazywał się w nich wyraz medytacji, pełnej do-broci, litości i smutku.Raz w czasie bytności pana Dorszy w Dworkach pani Januarową, wbrew zwyczajowiswemu, w obecności jego do kart zasiadła.Tak się jakoś złożyło, że musiała to uczynić.Gość nie grający w karty rozmawiał z młodziutkim synem pana Januarego i młodszą zdwóch córek, bo starsza już od razu z upodobaniem grywała w winta.Po upływie jakiegośkwadransa pani Januarową niespokojnie obejrzała się po salonie i siedzącego przy okniepasierba z żywością zapytała:- A gdzie pan Dorsza?Student spojrzał w okno i odpowiedział:- Z ciocią Różą w kasztanowej alei chodzi i rozmawia.192Było to na wiosnę.Kwietniowe słońce osuszyło ziemię, trawy zieloną szczotką doby-wały się na całej przestrzeni ogrodu, którego wspaniałe aleje zaczynały zielenić się odrozwierających się pąków i młodych listków.Przy pierwszej sposobności zbliżyłem się dookna i zobaczyłem istotnie parę ludzi z wolna przechadzających się po jednej z alei.Z po-wodu odległości nie dostrzegłem ani gestów ich, ani wyrazu twarzy, tylko za bladozielonąkoronką gałęzi widziałem, jak obok wysokiej, silnej postaci pana Seweryna na kształt wą-tłego cienia przesuwała się szara sukienka panny Róży.Pani Januarowa odezwała się do męża:- Janusiu, zadzwoń!A do lokaja, który dzwonkiem przywołany wszedł natychmiast, rzekła:- Powiedz pannie Róży, żeby kazała podwieczorek podawać.Zwykła podwieczorkowa pora jeszcze nie była nadeszła, ale gościnna pani domu za-troszczyła się widać, aby goście nie uczuli się głodnymi.Niebawem też do salonu wszedłpan Seweryn, trochę chmurny, a jednocześnie powóz jego zajechał przed okna domu.- Pan już odjeżdża! - zawołała pani Januarową, widocznie zalterowana.Pomimo próśb obojga gospodarstwa domu na podwieczorku nawet nie chciał pozostać i- odjechał.Nie byłoż widocznym, że przyjeżdżał tylko dlatego, aby z tą starą panną oczymś pomówić? Ona zaś, gdyśmy do sali jadalnej weszli, kończyła coś na stole ustawiać:spostrzegłem że szczupłe ręce jej drżały i na bladych policzkach miała słabe rumieńce.Alenigdy nie zapomnę wyrazu oczu pani Januarowej, gdy ogarniała spojrzeniem tę pochylonąnad stołem głowę.%7łarzyły się te błękitne i zazwyczaj trochę senne oczy, piekły, gryzły,nienawidziły.Przedtem już, w drzwiach jadalni, szepnęła do Idalci:- Pan Dorsza ślicznie sobie przyjaciółkę dobrał! Bardzo stosowna para! Sympatiaumieszczona bardzo właściwie i.szczęśliwie! Siadając do stołu, głośno odezwała się domęża:- Janusiu, wiesz o nowinie? Pan Seweryn Dorsza oświadczył się dziś o rękę panny Ró-ży!Nasz poczciwy pan January wytrzeszczył zrazu swoje wypukłe, spłowiałe oczy; leczchcąc zasłużyć się żonie, od dość dawna nadąsanej i dla niego zobojętniałej, w ton jej ude-rzył.- A winszuję! w sposób żartobliwy mówić zaczął - winszuję kuzynce! Bardzo rad je-stem! Nareszcie! No, już i pora! Kiedyż wesele?Jakby na dane hasło, zewsząd posypały się żarty.Zygmuś przyskoczył i pieszczotliwiepannę Różę obejmując wołał:- Zatańczy ciocia ze mną na swoim weselu walczyka? A może teraz spróbujemy.dlawprawy!Starsza z panienek śmiała się:- Ciotka nam młodym świetną partię odbiera!Siostra pani Januarowej, niezła nawet kobiecina, ale zawsze czegoś dla siebie i mnó-stwa dzieci swoich od Izi potrzebująca, z cieniutkim śmieszkiem wołała:- No, panienki, nie desperujcie nigdy! Widzicie, że i do stu lat nie trzeba jeszcze tracićnadziei!A mąż jej grubym basem i ohydną francuszczyzną huczał:- M i e w o t a r d k e j a m a i s ! S z a k i u n t r u f s o n s z a k e n !Pan January ucieszony uciechą żony, która zanosiła się od śmiechu, trochę gapiowato,bo bez rzeczywistej ochoty zapytywał:- Jakże to było? Jakże to było?- Jak było? - powtórzyła pani Januarowa i ślicznymi ręczkami odpowiednie gesty ro-biąc prawiła:193- Poetycznie, idealnie.o zachodzie słońca, w kasztanowej alei.pomiędzy młodymilistkami przechadzała się młoda para.- Młoda, to prawda! I l f o k e l a ż e n e s s e p a s !- %7łeby tylko od tego wieczornego spaceru katarów nie podostawali!- Fi! katar i miłość! Niedobrana para!- I pomiędzy ludzmi bywają pary niedobrane!Jak Boga kocham, ani ja, ani siostra moja Idalcia, nie należeliśmy do tego chóru.Co zaochota ni z tego, ni z owego, tak na kogoś napadać! Przy tym widziałem dobrze, jak pannaRóża przy pierwszym odezwaniu się pani Januarowej podniosła na nią oczy ogromnieprzelęknione.Nie rozumiałem, co mogło być przyczyną tak silnego przestrachu, ale jakośżal mi się jej zrobiło.Potem, gdy przekonała się, że są to jedynie żarty, oczyma tylko spoddługiej rzęsy błysnęła, zarumieniła się bardzo mocno i wnet uspokojona poczęła układać wkoszyku ciastka, które Zygmuś, do tańca ją niby porywając, rozsypał.W tym błysku oka iw tym rumieńcu wystrzelił na świat gniew, lecz wnet powściągnięty zniknął, zostawiająctylko po sobie na spokojnie zamkniętych ustach uśmiech bardzo zagadkowy.Można bymniemać, że śmiała się w duchu z tych, którzy się z niej wyśmiewali: jednak zarazem icierpiała.Powieki jej drgały, jak bywa zawsze, gdy ktoś z całej siły powstrzymuje się odpłaczu.- Czy widzą państwo, jaka łuna na niebie? Pożar czy co? - zawołałem wskazując naokno.Idalcia zrozumiała mój zamiar i do okna skoczyła.- Czy nie Koziołki panu palą się, panie January?Oboje państwo Januarostwo byli już u okna.Koziołki były ich folwarkiem, o paręwiorst od Dworków odległym.Powstało zamieszanie, przyglądanie się niebu, sprzeczka iostateczne przeświadczenie, że łuna, którą wziąłem za odblask pożaru, była tylko wyjąt-kowo ognistym odblaskiem zachodu słońca.%7łarty sypnęły się z kolei na mnie.W ogóle wDworkach panowało upodobanie czy moda wybierania kogokolwiek z obecnych za celżartów.Tego lub owego, tę lub ową prześladowano to zakochaniem się, to nieumiejętnymgraniem w winta, to młodością, to starością, to złymi interesami majątkowymi albo serco-wymi niepowodzeniami.Dowcipy strzelały jak rakiety, śmiechy toczyły się jak gamy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]