[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właśnie kiedy tak wędrowałem przez Herengracht, nale\ycie podziwia-jąc fasady domów ksią\ąt kupieckich z siedemnastego stulecia, po razpierwszy poczułem to dziwne mrowienie w karku.śadna zaprawa anidoświadczenie nie wyrobi nigdy tego poczucia.Mo\e ma to coś wspól-nego z percepcją pozazmysłową.Człowiek albo się z tym rodzi, albo nie.Ja się z tym urodziłem.Ktoś za mną szedł.Mieszkańcy Amsterdamu, tak wybitnie gościnni pod ka\dym innymwzględem, są dziwnie niedbali, je\eli idzie o zapewnienie swoim zmęczo-nym turystom - czy te\ swoim zmęczonym obywatelom - ławek wzdłu\brzegów kanałów.Je\eli ktoś chce spoglądać marząco i spokojnie naciemne, polśniewające wody kanałów w nocnej porze, najlepiej jestoprzeć się o drzewo, tote\ oparłem się o jakieś dogodne drzewo i zapali-łem papierosa.Stałem tak kilka minut mając nadzieję, \e wyglądam na człowiekazadumanego nad sobą, podnosząc co jakiś czas papierosa do ust; ale pozatym zupełnie bez ruchu.Nikt do mnie nie strzelał z pistoletów z tłumikami,nikt nie podszedł z workiem piasku, aby mnie z uszanowaniem spuścić nadno kanału.Dałem temu komuś wszelkie szanse, ale z nich nie skorzystał.A smagły mę\czyzna na lotnisku miał mnie przecie\ na muszce, tylko nienacisnął spustu.Nikt nie chciał mnie zlikwidować.Poprawka.Na razie niktnie chciał mnie zlikwidować.To był przynajmniej okruch pociechy.Wyprostowałem się, przeciągnąłem i ziewnąłem rozglądając się leniwiedokoła, jak człowiek budzący się z romantycznego rozmarzenia.I rzeczy-wiście ktoś tam był, nie oparty jak ja o drzewo plecami, tylko ramieniem,tak \e dzieliło nas to drzewo, ale było bardzo cienkie i mogłem wyraznierozeznać frontową i tylną elewację owego człowieka.Ruszyłem dalej, skręciłem w prawo na Leidestraat i powędrowałem,zatrzymując się od niechcenia przed wystawami.W pewnym momenciewszedłem do przedsionka jakiegoś sklepu i popatrzyłem na,wystawionetam fotografie tak wysoce specyficznej i artystycznej natury, \e w Angliiwłaściciel owego sklepu znalazłby się w jednej chwili za kratkami.Cojeszcze bardziej interesujące, okno wystawowe stanowiło bez mała dosko-nałe lustro.Tamten był teraz około dwudziestu kroków ode mnie i pilniewpatrywał się w przesłoniętą \aluzją wystawę czegoś, co mogło byćsklepem z owocami.Miał na sobie szare ubranie i szary sweter i tylko tylemo\na było o nim powiedzieć: szara, nijaka ludzka anonimowość.Na następnym rogu znowu skręciłem w prawo obok targu kwiatowegonad kanałem Singel.W połowie drogi przystanąłem przed straganem,obejrzałem jego zawartość i kupiłem gozdzik; o trzydzieści jardów odemnie szary człowiek tak\e oglądał stragan, lecz albo był skąpy, albo niemiał takich funduszów wydatkowych jak ja, bo nic nie kupił, tylko stałi patrzał._ Miałem nad _im trzydzieści jardów przewagi i kiedy znowu skręciłemw prawo na Vijzelstraat, ruszyłem naprzód bardzo szybko, a\ dotarłem do jakiejś indonezyjskiej restauracji.Wszedłem i zanknąłem za sobą drzwi.Portier, najwyrazniej emeryt, powitał mnie dość uprzejmie, ale nie czynił\adnych prób dzwignięcia się ze swego stołka.Popatrzałem przez drzwi i po kilku sekundach przeszedł za nimi szaryczłowiek.Teraz spostrzegłem, \e jest starszy, ni\ myślałem, chyba posześćdziesiątce, i muszę przyznać, \e jak na mę\czyznę w tym wiekuwykazywał niezwykłą szybkość.Wyglądał na strapionego.Wło\yłem płaszcz i wymamrotałem parę przepraszających słów doportiera.Uśmiechnął się i powiedział: "Dobranoc" równie uprzejmie, jakprzedtem powiedział "Dobry wieczór".Zresztą i tak lokal zapewne byłpełny.Wyszedłem, przystanąłem w progu, wyjąłem zwinięty kapeluszfilcowy z jednej kieszeni, a druciane okulary z innej i nało\yłem jednoi drugie.Sherman przeobra\ony - miałem nadzieję.Był teraz około trzydziestu jardów dalej i działał z dziwnym pośpiechem,zatrzymując się co chwila, by zajrzeć w jakąś bramę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •