[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak jak w tamtym śniewyciągnęła dłoń ku masce. Ja" - pomyślała.Poczuła mięsisty kauczuk w garści.Mocno szarpnęła.Jeszcze raz.Maska zaczęła schodzić.Przy trzecim szarpnięciu trupiaczaszka opadła.Sypnęła się spod niej kaskada czarnych włosów.Czarnych zesrebrnymi pasemkami.Posypały się, zakrywając twarz.Potem postaćosunęła się na chodnik, przeturlała bezwładnie na bok.Kobieta w mascepopatrzyła z niedowierzaniem.To nie był on.To nie była ta twarz, którąspodziewała się zobaczyć.To była dziewczyna.Dziewczyna o ślicznej,porcelanowej twarzy; po jej brzoskwiniowych policzkach płynęły łzy.Nieznajoma.Czarnowłosa wpatrywała się w kobietę w masce i kręciła głową,pociągając nosem. Miałaś nie żyć! powtórzyła tonem skargi, wyraznierozgoryczona.Kobieta nic nie odpowiedziała.Przyglądała się tylko.Potem podniosłalewą rękę z rewolwerem.Odwiodła kurek.Otaczający je gapiewstrzymali oddech i cofnęli się o krok, słysząc trzask.Kobieta w mascewycelowała w twarz tej drugiej.Wciąż ciężko łapała powietrze, ale terazzdołała mówić wyraznie: Powiedz, gdzie jest Oliver, albo cię zabiję.Dziewczyna krzyknęła,nie odrywając wzroku od lufy.Drżała na całym ciele. W bibliotece - powiedziała.Na te słowa rozległo się donośnie pierwsze uderzenie zegara zbibliotecznej wieży.Minęła wreszcie ósma.Zachary PerkinsZegar zaczął wybijać ósmą.Oliver i Zach zapuścili się w głąbbiblioteki.Dzwięki Danse macabre dochodziły tu znacznie słabiej.Gwaru tłumu nie było słychać prawie wcale.Wnętrza tonęły w ciszy imroku.Gotyckie łukiwzbijały się wysoko w ciemność.Rzezbione popiersia rzucały spodścian puste spojrzenia.Rozległo się kolejne uderzenie zegara na wieży.Szli przez ciemny hol ku schodom.Zaczęli wchodzić na górę.Schody pięły się eleganckim łukiem.Oliverruszył pierwszy, Zach podążał tuż za nim.Krok w krok za swoimstarszym bratem.Zdjął powoli czapkę i wepchnął ją do kieszeni.Rozpiąłpłaszcz, żeby mieć większą swobodę ruchów.Teraz, teraz, gdy nadeszłapora - był prawie zupełnie spokojny.Prawie nic nie czuł.Te wszystkieprzyziemne szczegóły, które niczym termity nękały go od samego rana,odpłynęły podobnie jak gwar parady.W jego wnętrzu panował spokój.Miał wrażenie, że żegluje przez coś w rodzaju rzadkiej mgiełki.Watmosferze snu.Przyglądał się plecom brata, który wspinał się corazwyżej po krętych schodach.Uśmiechnął się smutno na ich widok;uśmiechnął się do swoich wspomnień.Naprawdę było mu smutno i jakośtęskno.Przecież ciężej mu z tym niż komukolwiek innemu.Cierpibardziej od innych, o tak! Te wszystkie udręki z bólem, z zabijaniem:zmuszono go do tego.To było zbędne, niepotrzebne.A teraz jeszcze to:bratobójstwo.Wstyd.Wyrzuty sumienia będą go nękać długo, o, długo.Wchodzili na górę.Co jakiś czas mijali witrażowe okna w łukowatejścianie przy schodach.Kolorowe szybki były ciemne i mętne, ale niektórechwytały blask latarni ulicznych.Szklane obrazy wyłaniały się wtedy zciemności i rzucały przyćmioną kolorową poświatę na kręte schody.Królowa o długich złotych splotach i litościwym spojrzeniu.Rycerz oszlachetnym czole i koziej bródce.Wyłaniali się na chwilę jakwpółzapomniane twarze i nikli, gdy bracia szli dalej.Nie wiedzieć czemu,widok tych postaci wzmógł tęskny nastrój Zacha.Poczuł żal zaminionym, przypomniał sobie zapach jesieni wokół ich domu w Port Jeff.Jakże to było smutne! Woń podmiejskiej trawy, niskie słońce przesianeprzez zmieniające kolory liście.Chłodne powietrze, smugi samolotówwysoko na błękitnym niebie. Niech diabli wezmą tych wszystkich ludzi -pomyślał - tych gliniarzy, tychagentów".To wcale nie musiało tak być.To było śmiechu warte,bezmiar idiotyzmu.To FBI.To zasrane FBI, szalejące z powodu głupichdwudziestu pięciu tysięcy dolców.Tylko tyle chciał.Odrobinę pieniędzy.%7łeby się wyrwać.Uwolnić się od babci i od tych jej psychiatrów.I odOłivera i jego.no, chuci.Od całego świata, który wiązał mu skrzydła,przykuwał do ziemi tymi kretyńskimi szczegółami.Ale to zasrane FBIwymyśliło sobie, że to jakaś wielka sprawa, mafia, te rzeczy.Wymyślilisobie, że zapuszkują Fernanda Woodlawna.I przysłali tę agentkę.Tę cholerną babę, która miała podszyć się podkurierkę Woodlawna, Nancy Kincaid.No, niezła była.To trzeba jej przyznać.Bez wątpienia.Dokumentymiała podrobione świetnie; karty kredytowe, prawo jazdy.I miała takądziewczęcą gadkę, można się było na to nabrać, bardzo przekonujące.Gdyby nie był taki podejrzliwy, załatwiłaby go.Wziąłby od niej paczkę zpieniędzmi, dał fotografie.No i wtedy miałby lufę trzydziestki ósemkipod brodą, a ta głupia dziwka krzyczałaby jak wściekła, że jestaresztowany.Ale przechytrzył ich wszystkich.Przechytrzył aż miło.Zwabiłagentkę do samochodu.Potem wsadził jej lufę automatu pod żebro izrewidował ją.No, a jak znalazł urządzenie podsłuchowe w jej bluzce, tojuż wiedział, że to glina, mogła się nie tłumaczyć.Dał w rurę i zwiał imsprzed nosa.Zaskoczył ich zupełnie.Zgubili wszystkie ogony, które sięza nią wlokły.Potem zabrał ją do starego mieszkania babci w zaułku.Ona nie dawałaza wygraną.Trzymała tę swoją gadkę.Cały czas powtarzała, że nazywasię Nancy Kincaid.Dobra była.A on miał takiego pietra, że pożal sięBóg.Zdawało mu się, że jest skończony.%7łe go wsadzą do kryminału.Dokryminału!To był najgorszy moment, moment najtrudniejszej próby.Naprawdępoważnie zastanawiał się nad tym, czy ze sobą nie skończyć.Na szczęściepodtrzymała go wiara w Boga.W końcu pomyślał o aquariusie.Pod deskami podłogi w starymmieszkaniu miał zamelinowaną działkę.Potrzebował odrobinę, ot, żebyukoić nerwy.Pamiętał, obiecał Bogu, że nie będzie.ale doszedł downiosku, że trochę.odrobinę - i koniec.Związaną agentkę trzymał wsypialni babci.Odszukał strzykawkę i igły.Zastrzyk zrobił sobie naklęczkach.Płakał przy tym i modlił się do Chrystusa o wybaczenie.Narkotyk zadziałał wspaniale.W ciągu paru minut spłynęło na niegowielkie, ciepłe ukojenie.Tak jakby ten cały szaleńczy świat odcięto odniego.Jakby z chirurgiczną precyzją usunięto cały świat, a zostawionotylko jego.I tak unosił się samotnie w obłoku miękkiej błękitnejsłodyczy.Wreszcie mógł jasno myśleć.Fernando nie puści pary z gęby.Ta kreatura nie zaryzykuje całej swojej kariery dla nędznych dwudziestupięciu kawałków.Grozne są tylko zeznania tej agentki federalnej.Jej i tejprawdziwej Nancy Kincaid.Tylko one dwie mogły skutecznie zeznawaćprzeciwko niemu.Kiedy narkotyk zadziałał, pojął wszystko.Wyraznieujrzał wzajemne związki.Wszystkie związki.Doznał czegoś w rodzajuekstazy synaptycznej.Wtedy przyszedł mu do głowy plan doskonały.Natychmiast wziął się do roboty.Najpierw zabił agentkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]