[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jondalar wyobraził sobie, jak Wilk węszy wokół, próbuje znalezć ślad, któryprowadzi donikąd.Co zrobi? Wilk to dobry myśliwy, ale jest ranny.Czy jest dość silny, byupolować coś dla siebie? Będzie tęsknił za Aylą i resztą swojego stada".Nie jestprzyzwyczajony do samotnego życia.Jak sobie poradzi? Co się stanie, jeśli natknie się nawatahę dzikich wilków? Czy potrafi się obronić?Czy nikt nie zamierza tu przyjść? Chciałbym kilka łyków wody - myślał Jondalar.Musieli mnie usłyszeć.Jestem też głodny, ale najbardziej spragniony.Usta zdawały mu sięcoraz bardziej wysuszone i pragnienie wody wzrastało.- Hej tam! Pić mi się chce! Czy ktoś mógłby przynieść trochę wody? - krzyczał.- Co zwas za ludzie? Związujecie człowieka i nawet nie podacie mu łyka wody!Nikt nie odpowiedział.Krzyknął jeszcze kilka razy i doszedł do wniosku, że nie masensu się wysilać.Tylko mu się bardziej chciało pić i głowa bardziej bolała.Rozważał, czy sięz powrotem nie położyć, ale tyle wysiłku kosztowało go podniesienie się, że nie był pewien,czy da radę wykonać to jeszcze raz.W miarę upływu czasu narastało przygnębienie.Byłosłabiony, na wpół przytomny i wyobrażał sobie wszystko, co najgorsze.Uznał, że Ayla i obakonie już nie żyją.Kiedy myślał o Wilku przedstawiał sobie biedne zwierzę, wędrujące samo,ranne i niezdolne do polowania, szukające Ayli i narażone na ataki miejscowych wilków, hienlub innych zwierząt.może to lepsze niż śmierć z głodu.Zastanawiał się, czy zostawiono gotu, by umarł z pragnienia, i miał niemal nadzieję, że tak się stanie, skoro nie ma już Ayli.Identyfikując się z losem, który jego zdaniem spotkał Wilka, uznał, że wraz z Wilkiem sąjedynymi pozostałymi przy życiu członkami ich niezwykłej grupy podróżnej i że wkrótcerównież ich obu zabraknie.Z rozpaczliwych rozmyślań wyrwały go głosy zbliżających się ludzi.Klapa małejbudowli została odrzucona i w otworze zobaczył w świetle pochodni sylwetkę człowiekastojącego na rozstawionych nogach, z rękami opartymi na biodrach.Ostro coś rozkazał.Dośrodka weszły dwie kobiety, podeszły do niego, podniosły go i wyciągnęły na zewnątrz.Rzuciły go na kolana, nie rozwiązując mu nóg ani rąk.Głowa go znowu mocno rozbolała ioparł się o jedną z kobiet.Odepchnęła go.Kobieta, która kazała go wyprowadzić, przypatrywała mu się przez chwilę, a potemroześmiała się.Był to chrapliwy i szalony, zgrzytliwy, piekielny dzwięk.Jondalar wzdrygnąłsię i poczuł dreszcz strachu.Powiedziała do niego kilka ostrych słów.Nie zrozumiał, alepróbował się wyprostować i spojrzeć na nią.W oczach mu pociemniało i zachwiał sięniepewnie.Kobieta spojrzała groznie, wywrzeszczała dodatkowe rozkazy, odwróciła się napięcie i odmaszerowała.Kobiety, które go podtrzymywały, puściły go i poszły za nią wraz zwieloma innymi.Jondalar upadł na bok, słaby i z zawrotami głowy.Poczuł, że ktoś przecina mu więzy na nogach, i po chwili woda zaczęła lać się do jegoust.Niemal go zadławiła, ale skwapliwie próbował trochę połknąć.Kobieta, która trzymaławorek z wodą, wypowiedziała kilka słów tonem odrazy i rzuciła bukłak starszemumężczyznie.Podszedł bliżej, przyłożył bukłak do warg Jondalara i przechylił go, nie łagodniejwłaściwie, ale z większą cierpliwością, tak że Jondalar mógł łykać wodę i wreszcie zaspokoićpiekące pragnienie.Zanim je jednak w pełni ugasił, kobieta warknęła coś i mężczyzna zabrałbukłak.Następnie kobieta podciągnęła Jondalara na nogi.Zataczał się od nieustannychzawrotów głowy, kiedy wypychała go z pomieszczenia i wepchnęła między innych mężczyzn,zebranych w grupie.Było zimno, ale nikt nie dał mu futrzanej kurty, ani nawet nie rozwiązałrąk, by mógł je zatrzeć razem.Zimne powietrze orzezwiło go jednak i zobaczył, że niektórzyspośród pozostałych mężczyzn też mieli ręce związane za plecami.Zaczął przyglądać sięludziom, wśród których tak niespodziewanie się znalazł.Byli w różnym wieku, od młodychmężczyzn - właściwie chłopców -do starców.Wszyscy byli wychudzeni, słabi i brudni, wpodartych i nie dość ciepłych ubraniach i ze zmierzwionymi włosami.Kilku miało nieopatrzone rany, pełne brudu i zaschniętej krwi.Jondalar zaczął mówić do stojącego obok mężczyzny w ma-mutoi, ale tamten tylkopotrząsnął głową.Jondalar pomyślał, że nie został zrozumiany, spróbował więc sharamudoi.Mężczyzna odwrócił głowę w momencie, w którym podeszła kobieta z oszczepem w ręku ipogroziła mu, rozkazując coś ostro.Nie rozumiał jej słów, ale czyny były aż nadto wyrazne izaczai się zastanawiać, czy mężczyzna nic nie powiedział dlatego, że nie zrozumiał, czy teżnie chciał mówić.Wiele kobiet z oszczepami otoczyło grupę mężczyzn.Jedna z nich krzyknęła coś imężczyzni zaczęli iść.Jondalar skorzystał z okazji, żeby się rozejrzeć i zorientować, gdziejest.Osada, składająca się z szeregu okrągławych domostw, wydawała się nieco znajoma, cobyło dziwne, bo zupełnie nie znał tego terenu.Wreszcie zdał sobie sprawę, że chodzi o samedomostwa.Przypominały ziemianki Mamutoi.Chociaż nie były dokładnie takie same,wydawały się zbudowane w podobny sposób, prawdopodobnie z użyciem kości mamucichjako podpór budowlanych, pokrytych strzechą, ziemią i gliną.Zaczęli iść pod górę, co dało Jondalarowi lepszy widok.Okolica była na ogółtrawiastym stepem lub tundrą - bezdrzewnymi płaszczyznami ziemi z zamarzniętympodglebiem, które roztapiało się latem w czarną, błotnistą maz.W tundrze rosły jedynieskarłowaciałe zioła, ale wiosną ich okazałe kwiaty dodawały okolicy koloru i piękna i mogływykarmić woły piżmowe, renifery i inne zwierzęta, które potrafiły je strawić.Były tu takżepasma tajgi, niskich, wiecznie zielonych drzew tak identycznej wysokości, jakby ich czubkiprzycinało jakieś gigantyczne tnące narzędzie.I tak w istocie było.Lodowate wiatry, którepędziły igły lodu i ostre drobinki piaszczystego lessu, przycinały wszystkie poszczególnegałązki czy czubki, które odważyły się wyrosnąć powyżej swoich braci.Kiedy z mozołem wspięli się wyżej, Jondalar zobaczył stado mamutów, które pasło sięna północ od osady, i nieco bliżej -stado reniferów.Wiedział, że niedaleko były konie - iludzie, którzy na nie polowali - i odgadł, że żubry i niedzwiedzie często odwiedzały te regionypodczas cieplejszej pory roku.Kraj bardziej przypominał mu rodzinne okolice niż suchetrawiaste stepy na wschodzie, co najmniej typem roślinności, choć dominowały inne rośliny,jak również - prawdopodobnie - inne były proporcje różnych gatunków zwierząt.Kątem oka Jondalar zauważył ruch po lewej stronie.Odwrócił się w porę, żebyzobaczyć białego zająca, uciekającego w podskokach przed polarnym lisem.Kiedyobserwował tę scenę, duży królik pokicał nagle w odwrotnym kierunku, mijając rozkładającąsię czaszkę włochatego nosorożca, a potem dał susa do nory.Tam, gdzie są mamuty i nosorożce - myślał Jondalar - są również lwy jaskiniowe, aprzy tej liczbie stadnych zwierząt prawdopodobnie również hieny i z pewnością wilki.Mnóstwo zwierząt na futra i mięso, a także żywność, która rośnie z ziemi.To jest krainaobfitości.Dokonywanie tego typu ocen było jego drugą naturą, tak jak i większości ludzi.Ichżycie zależało od tego, co dawała przyroda, i dokładne obserwacje jej zasobów byłyniezbędne.Grupa doszła do wysokiego, płaskiego miejsca na stoku wzgórza i tam się zatrzymała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]