[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcieliśmy, żeby Marleyspadał łagodnie.Słyszeliśmy historie o psach, które stawałysię straszliwie zazdrosne o dzieci i zachowywały się w sposóbzupełnie nie do przyjęcia - począwszy od siusiania na cenneprzedmioty, przez wywracanie łóżeczek, aż po bezpośrednieataki - co zwykle kończyło się biletem w jedną stronę doschroniska dla zwierząt.Kiedy przerabialiśmy wolną sypialnięna pokój dziecinny, Marley miał swobodny dostęp dołóżeczka, pościeli i całego niemowlęcego ekwipunku.Wąchał,ślinił i lizał, aż w pełni zaspokoił swoją ciekawość.W ciągu36 godzin, które Jenny spędziła w szpitalu, dochodząc dosiebie po porodzie, często wpadałem do domu, żebyodwiedzić Marleya, i przynosiłem ze sobą kocyki lubcokolwiek innego, co pachniało dzieckiem.Raz nawetzabrałem zużytą malutką pieluchę, którą Marley obwąchiwał ztakim zapałem, że przestraszyłem się, żeby nie wessał jejprzez nos, co by wymagało kosztownej interwencjimedycznej.Kiedy w końcu przywiozłem mamę i dziecko do domu,Marley niczego się nie spodziewał.Jenny położyła małegoPatricka śpiącego w samochodowym foteliku na środku łóżkai razem poszliśmy do garażu, gdzie odbyła się huczna imprezapowitalna.Kiedy Marley przeszedł z poziomu oszalałegoszczęścia do poziomu zaledwie desperackiej radości,zabraliśmy go do domu.Nasz plan polegał na tym, żezachowujemy się normalnie i nie pokazujemy mu specjalniedziecka.Mieliśmy kręcić się w pobliżu, pozwalając, żebystopniowo samodzielnie odkrył obecność nowego przybysza.Marley poszedł za Jenny do sypialni i rył nosem w jejszpitalnej torbie, którą rozpakowywała.Wyraznie nie miałpojęcia, że coś żywego leży na naszym łóżku.Nagle Patricksię poruszył, wydając z siebie cienki, ptasi dzwięk.Marleypostawił uszy i zamarł. Skąd to dochodzi?".Patrick pisnąłznowu i Marley podniósł jedną łapę jak pies, który wystawiazwierzynę.Boże, wystawiał naszego synka, jak myśliwskipies wystawiałby.zdobycz.Od razu pomyślałem o puchowejpoduszce, którą atakował z taką zajadłością.Czy był aż taktępy, żeby pomylić dziecko z bażantem?Wreszcie ruszył.Nie przypominało to groznego ataku zabić wroga" - obyło się bez odsłoniętych zębów i warczenia.Ale nie było to także radosne witaj w domu, małyprzyjacielu".Piersią walnął w materac z taką siłą, że łóżkopojechało po podłodze.Patrick całkiem się obudził, oczy miałszeroko otwarte.Marley cofnął się i znów ruszył, tym razemjego pysk znalazł się o kilka centymetrów od nógniemowlęcia.Jenny rzuciła się do dziecka, ja złapałem psa iprzytrzymałem obiema rękami za obrożę.Marley wychodził zsiebie, starając się dosięgnąć stworzenia, które jakimśsposobem wkradło się do naszego sanktuarium.Wspiął się natylne nogi, a ja ciągnąłem za obrożę, czując się jak SamotnyStrażnik ze swym koniem Silverem.- Dobrze, dobrze poszło - powiedziałem.Jenny wypięła Patricka z fotelika.PrzygwozdziłemMarleya między nogami i ściskałem obrożę z całej siły obiemarękami.Nawet Jenny widziała, że Marley nie ma złychzamiarów.Sapał z tą swoją głupkowatą radością, oczy miałjasne i merdał ogonem.Trzymałem go mocno, a onastopniowo podchodziła bliżej, pozwalając Marleyowi najpierwobwąchać palce u nóg niemowlęcia, potem jego stopy, łydki iuda.Biedne dziecko miało dopiero półtora dnia, a już jezaatakował przemysłowy odkurzacz.Kiedy Marley dotarł dopieluchy, wyglądało na to, że przeszedł w odmienny stanświadomości, coś w rodzaju pampersowego transu.Osiągnąłziemię obiecaną.Wpadł w prawdziwą euforię.- Jeden fałszywy ruch, Marley, i jesteś ugotowany -ostrzegła Jenny i nie żartowała.Gdyby przejawił najmniejszyślad agresji wobec dziecka, to byłby koniec.Ale nigdy tegonie zrobił.Wkrótce się nauczyliśmy, że nasz problem niepolega na powstrzymywaniu Marleya przed skrzywdzeniemmaleństwa.Nasz problem polegał na powstrzymywaniuMarleya przed pojemnikiem na zużyte pieluszki.W miarę jak dni zmieniały się w tygodnie, a tygodnie wmiesiące, Patrick stawał się nowym najlepszym przyjacielemMarleya.Pewnej nocy dość wcześnie gasiłem światła przedpójściem spać i nigdzie nie mogłem znalezć Marleya.Wkońcu pomyślałem, żeby zajrzeć do pokoju dziecinnego.Leżałtam wyciągnięty na podłodze obok łóżeczka Patricka, obajpochrapywali w stereofonicznej braterskiej harmonii.Marley,nasz nieujarzmiony dzikus, zmieniał się w obecności Patricka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]