[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.110 W tym mieście do śmierci.Przestał się uśmiechać. Zadawałem sobie pytanie, kogo cech wyśle rzekłpowoli. Myślałem, że może ciebie, jeśli jeszcze będziesz przyżyciu.- Oświeć mnie, kaznodziejo, który wiesz wszystko do-skonale.Kto odpowiada za śmierć błaznów w Konstanty-nopolu?- Podejrzewam, że w pewien sposób ja.- Znów zabrał siędo jedzenia.Wiola szybko wciągnęła powietrze, ale wypuściła je jużpowoli.- Czy mógłbyś mi to tak wyjaśnić, żebym nie musiał cięzabić? - zażądałem.Moja prawa dłoń spoczęła na rękojeścinoża w bucie. Zrobiłbyś to, nie? powiedział. Draniu.Oczywiście,że ich nie zabiłem.Ale sądzę, że niechcący stałem się sprężyną wydarzeń, które doprowadziły do ich śmierci.- Wytłumacz. Zrobię to, ale nie tu.- Dlaczego nie skontaktowałeś się z cechem, kiedy siędowiedziałeś, co zaszło? Próbowałem, ale tamtemu trubadurowi za bardzo sięspieszyło.Nie znał mnie i nie był gotowy słuchać majaczeństarca.A zanim się dowiedziałem, że wrócił, chyba też godopadli.Widziałem jego konia wystawionego na sprzedażna Amastrianum.Wtedy zdecydowałem, że przez jakiś czasnie będę zwracał na siebie uwagi.- Wytarł do czysta kawałkiem chleba miskę i wstał.- Nałóż płaszcz i kaptur.Nikt nas111tu nie śledził, ale nie chcę ryzykować, żeby zobaczono mnie zbłaznem.Dajcie mi małe fory, potem ruszajcie.Wyszedł.Narzuciłem na strój błazna płaszcz i udaliśmy sięza nim.Skierował się do hipodromu.Wiola i ja szliśmy osobno.Tym razem upewniłem się jak należy, że nikt nas nie śledzi.Kiedy weszliśmy w cień stadionu, Dzyndzybołek wskoczył wzaułek, na który żadne z nas nigdy nie zwróciłoby uwagi.Zatrzymaliśmy się i zajrzeli w głąb.Był bardzo krótki i koń-czył się ślepo.Stał w nim Dzyndzybołek i wesoło do nasmachał.- Nie podoba mi się zapach, który stąd bije powiedziałaWiola.- Spokojnie, spokojnie - skarciłem ją.- To starzec.Nor-malne, że trochę wonieje.- Został wyszkolony w cechu.To znaczy, że umie zabijać.- Między innymi.Ale czemu chciałby nas zabić?- Tylko nadmieniam, że jest taka możliwość.- Zwietnie, terminatorze.Ostrożność nie zawadzi.Wszedłem do zaułka.- Tak sobie wyobrażasz ostrożność? mruknęła, ale po-szła za mną, oglądając się za siebie.- Dobra robota - pochwalił nas kaznodzieja.- Czas, żebymwas dopuścił do kilku sekretów.- Słucham - powiedziałem.- Inne błazny zawsze mi zazdrościły umiejętności po-zyskiwania informacji rzekł skromnie.- Kiedy chcę, do-chodzę najskrytszych i najświeższych szczegółów wyda-112rżeń.Hipodrom był moim własnym teatrem.I nie bez powodu.Pochylił się i odsunął dwie spore kamienne płyty, odsłaniającdziurę, w której zmieściłby się szczupły człowiek.Opuścił się w nią. Chodzcie rozkazał.Zajrzeliśmy do środka.Był to tunel prowadzący w stronęhipodromu.Dzyndzybołek pogrzebał w ciemności i pojawił sięniewielki płomień.Kaznodzieja trzymał w dłoni świeczkę.Pomogłem zejść Wioli, po czym sam dałem nura.Dziura miałapięć stóp głębokości.Przesunąłem płyty na dawne miejsce, po czymz braku miejsca musiałem przykucnąć. Normalnie robię to w ciemności powiedział starybłazen. Jednakże wypada być gościnniej szym, kiedy się niejest samemu, no nie?Tunel miejscami wzmocniono niefachowo postawionymistemplami.Szliśmy za naszym przewodnikiem jakieś sześćdziesiątstóp, cały czas nisko schyleni.Tunel łączył się z szerszymprzejściem, wykutym przed wiekami w kamieniu i mającymprawdziwe rzymskie łuki.Zrodkiem ciekła woda.W świetle świecyukazało się kilkanaście par malutkich, czerwonych ślepi. Nie ma się czym przejmować, przyjaciele! - zawołałDzyndzybołek.- To moi goście.Podejrzewam, że się zgrywał.Wątpię, by na tyle dobrze znałszczury, aby z nimi rozmawiać.Ale nie narzucały się nam, kiedyszliśmy wzdłuż tunelu, co mi bardzo odpowiadało.113 Jesteśmy w ściekach miejskich wyjaśnił nasz przewodnik. Nie mam pojęcia, kiedy je zbudowano.Z tego, cowiem, może nawet za Sewera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]