[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbując zachowaćresztki godności, powiedziała:- Mogłabyś grzeczniej.Jonette nie odezwała się ani słowem.Zrobiła krok naprzód; dziewczyna chwyciła torebkę iwybiegła z toalety.Na podłodze wylądowała konturówka do ust.Jonette podniosła ją i wcisnęła dokieszeni.Geneva znów ruszyła w kierunku drzwi, ale Jonette zatrzymała ją gestem, dając jej znak, bycofnęła się w głąb pomieszczenia.Kiedy Geneva stanęła jak wryta, Jonette złapała ją za ramię iotworzyła drzwi do kabin, chcąc się upewnić, czy są same.- Czego chcesz? - wyszeptała Geneva głosem, w którym zabrzmiało i przerażenie, i wyzywającyton.- Zamknij pysk - warknęła Jonette.Cholera, pomyślała z wściekłością.Pan Rhyme miał rację! Ten straszny człowiek z bibliotekifaktycznie nie zrezygnował.Dowiedział się, do której szkoły chodzi i wynajął Jonette, żebydokończyła robotę.Dlaczego, do diabła, musiała dzisiaj przyjść do szkoły? Musisz wrzasnąć,powiedziała sobie Geneva.I wrzasnęła.W każdym razie próbowała.Jonette przejrzała jej zamiar i błyskawicznie znalazła się za jej plecami, ręką zakrywającGenevie usta.- Cicho!Drugą ręką chwyciła dziewczynę w pasie i zaciągnęła do rogu toalety.Geneva szarpnęła jejramię, usiłując się wyswobodzić, lecz Jonette miała nad nią znaczną przewagę fizyczną.Zobaczyławytatuowany na jej przedramieniu krwawiący krzyż i wykrztusiła:- Proszę.Jonette zaczęła szperać w torbie czy kieszeni.Czego szuka? - pomyślała w panice Geneva.Błysnął metal.Nóż czy pistolet? Po co są te cholerne wykrywacze metalu, skoro tak łatwo przemycićbroń do szkoły?Geneva pisnęła, szamocząc się bezradnie.Ręka dziewczyny wystrzeliła do przodu.Nie, nie.I Geneva ujrzała srebrną odznakę policyjną.- Będziesz w końcu cicho? - spytała zirytowana Jonette.- Ja tylko.- Cicho.Skinęła głową.- Nie chcę, żeby ktoś na korytarzu coś usłyszał - powiedziała Jonette.- No jak, spoko?Geneva znów kiwnęła głową i Jonette wreszcie ją puściła.- Jesteś.- Tak, gliną.Geneva odsunęła się i oparła o ścianę, z trudem łapiąc oddech, a Jonette podeszła do drzwi iodrobinę je uchyliła.Szepnęła coś i po chwili do toalety wszedł detektyw Bell, zamykając za sobądrzwi.- A więc już się poznałyście - rzekł.- Tak jakby - odparła Geneva.- Naprawdę jest gliną?- We wszystkich szkołach pracują zakonspirowani policjanci - wyjaśnił detektyw.- Zwyklekobiety, które udają trzecio - albo czwartoklasistki.Czy, jak wy to mówicie? Odstawiają uczennice.- Dlaczego mi po prostu nie powiedziałaś? - burknęła Geneva.Jonette zerknęła na kabiny.- Nie wiedziałam, czy jesteśmy same.Przepraszam, że byłam wredna.Ale nie mogłam sięspalić.- Policjantka spojrzała na Geneve i pokręciła głową.- Szkoda, że to się musiało przytrafićakurat tobie.Zawsze byłaś grzeczna.Nie miałam z tobą żadnych kłopotów.- Glina - wyszeptała z niedowierzaniem Geneva.Jonette wybuchnęła perlistym, dziewczęcymśmiechem.- Zgadza się, we własnej osobie.- Nigdy bym się nie domyśliła - powiedziała Geneva.- Super-przykrywka.- Pamiętasz, jak kilka tygodni temu przymknęli tych czwartoklasistów, którzy przemycili broń doszkoły? - spytał Bell.Geneva skinęła głową.- I jeszcze jakąś bombę rurową czy coś w tym rodzaju.- Mogła tu być druga Szkoła Columbine - rzekł detektyw, przeciągając po swojemu samogłoski.- Jonette się o wszystkim dowiedziała i powstrzymała jatkę.- Nie mogłam ich sama zgarnąć, żeby się nie spalić - wyjaśniła takim tonem, jak gdybyżałowała, że nie mogła osobiście przymknąć tych chłopaków.- Dobra, dopóki jesteś w szkole, comoim zdaniem jest kretyńskim pomysłem, ale to inna sprawa, w każdym razie dopóki tu jesteś, będęcię miała na oku.Gdybyś zauważyła coś niepokojącego, daj mi znak.- Znak gangu? Jonette się zaśmiała.- Nie obraz się, Gen, ale w każdym gangu byłabyś ostatniąlamą.Jak zaczniesz mi dawać tajemnicze sygnały, wszyscy zauważą, że coś nie tak.Może lepiejpodrap się w ucho, co ty na to?- Zgoda.- Wtedy podejdę i spuszczę ci małe lanie.Zrobię trochę bydła i odciągnę cię na bok.Może być?Nie zrobię ci krzywdy.Najwyżej trochę poszturcham.- Jasne, zgoda.Dzięki za to.Nikomu o tobie nie powiem.- Wiedziałam, zanim się jeszcze dowiedziałaś.- Jonette zerknęła na detektywa.- Jesteś gotowy?- Jasna sprawa.I nagle spokojna i sympatyczna policjantka nasrożyła się i wrzasnęła:- Co tu robisz, do cholery? Zabierz ode mnie swoje pieprzone łapy! - skrzeczała, wracając doroli.Detektyw ujął ją za ramię i wypchnął za drzwi.Jonette zderzyła się ze ścianą korytarza.- Kurwa, zaskarżę cie za przemoc albo napastowanie! - Dziewczyna rozcierała ramię.- Niewolno ci mie dotykać.To przestępstwo, skurwielu! - Pobiegła w głąb korytarza.Po chwili detektywBell i Geneva weszli do stołówki.- Dobra aktorka - szepnęła Geneva.- Jedna z najlepszych - odrzekł policjant.- Sama prawie pana spaliła.Z uśmiechem oddał jej podręcznik do wiedzy o społeczeństwie.- Chyba nie za bardzo się przydał.Geneva usiadła przy stole w kącie, wyciągając z plecaka książkę do angielskiego.- Nic nie jesz? - zapytał Bell.- Nie.- Wujek dał ci pieniądze na lunch?- Nie jestem głodna.- Zapomniał, co? Z całym szacunkiem, ale widać, że facet nigdy nie był ojcem.Zaraz coś ciskubnę.- Nie, naprawdę.- Prawdę mówiąc, sam jestem głodny jak farmer o zachodzie słońca.I od lat nie jadłemszkolnego tetrazzini z indyka.Wezmę sobie porcję.Drugą dla ciebie, nie ma sprawy.Masz ochotę namleko?Zastanawiała się przez chwilę.- Zgoda.Oddam panu pieniądze.- Miasto nam zafunduje.Stanął w kolejce.Geneva właśnie miała pochylić się nad książką, kiedy ujrzała jakiegośchłopaka, który patrzył w jej stronę i machał.Obejrzała się, sprawdzając, do kogo macha.Za niąnikogo nie było.Z wrażenia wstrzymała oddech, zdając sobie sprawę, że przyjazny gest jestadresowany do niej.Kevin Cheaney wstał od stolika, przy którym siedział ze swoimi kumplami, i ruszył w jej stronę.O Boże! Naprawdę tu idzie?.Kevin, sobowtór Willa Smitha.Idealny wykrój ust, jeszczedoskonalsze ciało.Chłopak, który podczas gry w koszykówkę umiał przeczyć prawom grawitacji,który poruszał się jak tancerz na turnieju mistrzów breakdance u.Bez Kevina nie mogła się odbyćżadna impreza.Detektyw Bell zesztywniał i natychmiast wyszedł z kolejki, lecz Geneva pokręciła głową naznak, że wszystko w porządku.Bo było.Nawet bardziej niż w porządku.Było totalnie super.Kevin miał zagwarantowane stypendium w Connecticut albo Duke.Może nawet sportowe -chłopak był kapitanem drużyny, która w zeszłym roku wygrała mistrzostwa koszykówki Ligi SzkółPublicznych.Mogły też jednak wystarczyć tylko stopnie.Być może Kevin nie uwielbiał książek iszkoły w takim stopniu jak Geneva, mimo to zaliczał się do pięciu procent najlepszych uczniów wklasie.Znali się trochę - w tym semestrze chodzili razem na matematykę i od czasu do czasu spotykalisię na korytarzach albo boisku - zupełnie przypadkowo, jak powtarzała sobie Geneva.No dobrze, taknaprawdę zwykle było tak, że jakaś siła przyciągała ją w pobliże Kevina.Większość dzieciaków w szkole ignorowała ją albo jej dogryzała, natomiast Kevin mówił jejczasem cześć , pytał o zadanie z matematyki czy historii albo przystawał, żeby pogadać przez kilkaminut.Oczywiście, nigdzie jej nie zapraszał - to by się nigdy nie zdarzyło - ale traktował ją jakczłowieka.Raz nawet wiosną odprowadził ją ze szkoły do domu.Był piękny, bezchmurny dzień, który wciąż miała przed oczyma jak nagrany na DVD.Dwudziesty pierwszy kwietnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]