[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klepnal w ramie jednego z zolnierzy - okazal sie nim Roo - i gestem polecil mu isc za soba.Przylaczyl sie do nich byly keshanski legionista, Natombi, ktory usmiechnal sie szeroko, podazajac w las za Erikiem.Ravensburczyk zachowal spokoj.O ile bylo to mozliwe w tej sytuacji, podejrzewal jednak, ze lada moment wybuchnie bitewna wrzawa.Pokonawszy mniej wiecej trzecia czesc okregu, zatrzymal oddzial.Naprzeciwko stalo dwu ledwie widocznych posrod drzew wartownikow - byli jednak bardziej zainteresowani rozmowa niz obserwacja otoczenia.Erik mial nadzieje, ze Calis sie nie pomylil.Gestem polecil ludziom usiasc i odpoczywac.Roo mial pelnic pierwsza zmiane warty.Erik usiadl i ponownie przylozyl dlonie do twarzy.Poczul bijace z dloni cieplo, dziekujac w duchu, ze nauczono go tej sztuki.Nie bardzo podobala mu sie mysl o utracie zeba.O wyznaczonej porze Calis okrzykiem dal znak do ataku.W obozie wszczal sie jakis ruch, ale niezbyt pospiesznie - wiekszosc ludzi po prostu spala.Gdy ugrupowanie Calisa uderzylo od czola, Erik i jego druzyna przypuscili atak z boku.Mlody Ravensburczyk wpadl na czlowieka, ktory bez spodni wyskoczyl z namiotu.Rozespany Novindyjczyk zginal, zanim pomyslal o siegnieciu po miecz.Inny padl, nim zdazyl sie odwrocic, trzeci zas znieruchomial, gapiac sie na Erika z bezbrzeznym zdumieniem.- Sa za nami! - ryknal wreszcie.Erik trzasnal go w leb plazem miecza i przeciwnik runal na ziemie, wrzeszczac przerazliwie, czemu wtorowal keshanski okrzyk wojenny Natombiego i ogluszajacy, mrozacy krew w zylach ryk Bysia.Przeciwnicy niemrawo wyskakiwali z namiotow, a Erik bezceremonialnie walil ich po lbach plazem miecza i kilkunastu powalil w ten sposob, zanim zdazyli sie zorientowac, kto ich napadl.Po chwili zobaczyl przed soba ludzi, ktorzy ciskali na ziemie helmy, miecze i tarcze.Zaraz tez nadbiegl de Longueville, ktory polecil zgromadzic jencow przy ognisku.Na poly nadzy, zdezorientowani i otumanieni zaczeli klac dopiero wtedy, kiedy zobaczyli, ze zostali pokonani przez garstke napastnikow.Erik rozgladal sie czujnie, oczekujac jakiejs zdradzieckiej napasci, wszedzie jednak widzial tylko pokonanych, toczacych dookola oglupialym wzrokiem.Czterdziestu trzech ludzi Calisa - z ktorych zreszta do walki nadawalo sie jedynie trzydziestu siedmiu - pokonalo niemal bez strat i wysilku dwakroc liczniejszego wroga.Nagle opanowala go ochota do smiechu.Usilowal sie jej oprzec, ale daremnie.Najpierw zachichotal dosc cicho, lecz po chwili parsknal glosnym smiechem.Pozostali szybko sie don przylaczyli i w niebo buchnely wiwaty! Szkarlatne Orly Calisa stoczyly pierwsza od dluzszego czasu zwycieska potyczke z wrogiem.-Dawajcie tu Nahoota - rzekl Calis, przepychajac sie do ogniska.-Nie zyje - odparl ponuro jeden z jencow.- Zabiliscie go wczoraj na drodze.-Dlaczego Dawar nic nam nie powiedzial? - spytal de Longueville.-Bo sam nie wiedzial, pieprzeniec.Przynieslismy Nahoota az tutaj i umarl wieczorem.Pchniecie w brzuch.paskudna smierc.-Kto tu dowodzi?-Wyglada na to, ze ja - odparl jeden z jencow, wystepujac przed reszte.- Nazywam sie Kelka.-Jestes sierzantem? - spytal de Longueville.-Nie, kapralem.Sierzantowi tez rozwaliliscie leb.-No tak - odpowiedzial de Longueville.- To po czesci wyjasnia, dlaczego nie zajeliscie sie zorganizowaniem obrony.-Za pozwoleniem, mosci kapitanie - spytal Kelka - czy nie zechcielibyscie wziac nas do sluzby?-Niby czemu mialbym to uczynic? - odpowiedzial pytaniem na pytanie Calis.-No.od dluzszego czasu nie widzielismy nawet grosza z zoldu, nie mamy kapitana ani sierzanta.Do licha, mosci kapitanie, daliscie nam niezlego lupnia, a jest was dwukrotnie mniej.Jestescie chyba najlepsi.i nawet gdybyscie nam dali dzien rozejmu, to wolelibysmy zostac z wami.-Niczego nie obiecuje.ale przemysle oferte.-Jeszcze jedno, kapitanie, czy zabierzecie nam namioty? Calis potrzasnal glowa.- Stancie wszyscy tam.Powiem wam, jak tylko podejme decyzje.Skinawszy na de Longueville'a, powiedzial: - Zbierz dla ludzi troche zarcia.i poslij kogos po rannych oraz Dawara.Chce, by wszyscy byli tu jeszcze przed poludniem.- Gestem dloni wskazal jencow.- Rano postanowimy, co z nimi zrobic.Erik usiadl, czujac, ze dygocza mu lydki.Dzien byl bardzo meczacy i chlopak ledwo sie trzymal na nogach; wiedzial takze, ze jego towarzysze czuja dokladnie to samo.I nagle uslyszal ryk de Longueville'a: - Co takiego? Pozwolilem siadac? A kto, do jasnej cholery, rozbije oboz i wzniesie umocnienia?Nastepne rozkazy skwitowano powszechnymi jekami.-Brac mi sie do kopania rowu i przedpiersia wzmocnionego ostrymi palikami.Przyprowadzic tu konie i uwiazac je do kolkow.Bysio, zrobisz pelna inwentaryzacje zdobycznych zapasow.i policzysz rannych.Dopiero potem, jak bedziemy mieli jaki taki oboz, moze.powtarzam, moze.pozwole wam sie zdrzemnac.Erik z trudem zmusil sie do powstania.- A skad, u licha, wezmiemy lopaty?-Z braku czegos lepszego, masz dlonie, von Darkmoor! - krzyknal de Longueville.- I to niewiele mniejsze od lopat!Rozdzial 22INFILTRACJACalis odezwal sie szeptem.Erik nie doslyszal slow kapitana, ale zauwazyl, ze Praji i Greylock skwitowali je zgodnymi kiwnieciami glow.Wiezniow odprowadzono do malej kotlinki, gdzie latwo mogla ich pilnowac garstka ludzi.De Longueville o cos ich wypytywal, Erik jednak nie znal planow Calisa i nie potrafil sie domyslic, co lez moglo sierzanta interesowac.Zgodnie ze zwyczajem, zolnierzom, ktorzy sie poddali, dawano jeden dzien rozejmu, po czym podejmowano stosowne dzialania.Poza tym Praji mowil, ze zostawiano ich najczesciej w spokoju, o ile nie sprawiali klopotow.Erik rozmyslal o tym wszystkim, kiedy podszedl don Roo.-Co z konmi? - spytal.-Troche wychudzone.trawa o tej porze roku nie jest bujna, ale tez dlugo trzymano je w jednym miejscu.W sumie jednak sa w niezlym stanic.Jezeli przepedzimy je na inne pastwiska, powinny nabrac ciala.szczegolnie gdy znajdziemy dla nich oslone przed wiatrem w nocy.Chlod pozbawia je wagi bardziej niz cokolwiek innego.Niedlugo zreszta porosna gestszym wlosiem, jak to przed zima.wiec wszystko sie jakos ulozy.-Jak myslisz, co planuje nasz kapitan? - spytal Roo.-Nie mam pojecia - odparl Erik.- Chociaz.czy nie zdziwilo cie, ze mowil o wyruszeniu do Portu Zaloby dostatecznie glosno, by uslyszeli to jency?-Nie - usmiechnal sie Roo - zwlaszcza, jezeli chce, by tam wlasnie szukali nas ludzie Krolowej.A co potem?-Mamy sporo do zrobienia - zauwazyl Erik.- Bierzmy sie do dziela, zanim znajdzie nas tu de Longueville.Dojdzie do wniosku, ze sie obijamy i dopiero da nam popalic.-Konam z glodu - steknal Roo.I nagle Erik przypomnial sobie, ze rowniez nie jadl nic, oprocz kilku kesow zimnego miesa wczoraj wieczorem.- No to znajdzmy cos - rzekl, a twarz Roo pojasniala w usmiechu.- Potem dopiero wezmiemy sie za robote.- Roo ponownie spochmurnial, ale ruszyl za przyjacielem.Poprzedniej nocy zrobili spis inwentarza i odkryli, ze choc ludziom Nahoota od dawna nie placono, z pewnoscia zadbano o ich zaopatrzenie.Erik i Roo weszli do namiotu, ktory dzielili z Bysiem i Luisem - Sho Pi i Natombi przeniesli sie z Jadowem i Nakorem do innego czteroosobowego - i odkryli, ze towarzysze juz spia.Przy wejsciu zostawiono im jednak pol bochna komisniaka, upieczonego zaledwie pare dni temu, i mise ryzu z orzechami.Erik usiadl z westchnieniem ulgi i wzial sie za chleb.Rozerwawszy porcje na dwie czesci, dal jedna Roo, a potem podzielil ryz i orzechy.Powietrze bylo chlodne, slonce jednak przygrzewalo niezgorzej i Erika po posilku zaczal morzyc sen.Patrzac na chrapiacych slodko Bysia i Luisa, czul pokuse, by pojsc w ich slady, zdolal sie jednak powstrzymac.Sporo bylo jeszcze do zrobienia i wiedzial, ze de Longueville bedzie sie wsciekal, jezeli nie wykona swojej roboty.Wstal i obudzil Bysia i Luisa.Obudzeni spojrzeli ponuro na stojacych nad nimi Roo i Erika: - Wiecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]