[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było sensu telefonować po pomoc.Nawetjeśli był tu zasięg, i tak nikt by się nie zjawił na czas.Potykaliśmy się na kępach bagiennejtrawy przypominającej trzciny, a buty chlupotały w błocie i zbierającej się pod nim wody.Zaryzykowałem kolejne spojrzenie za siebie.Zobaczyłem, że tamta postać już nie idzieza nami.Teraz planowała nas dopaść, zanim dotrzemy do ścieżki.Szła na przełaj poprzeztorfowisko, w stronę drogi.On chciał pierwszy dotrzeć do samochodu.Dostrzegła to również Sophie.- David.! - wydyszała.- Wiem.Po prostu idz.Zcieżka była już wabiąco blisko, jednak po dotarciu do niej musieliśmy jeszcze wrócić nadrogę.Ten, kto za nami podążał, nie musiał iść aż tak daleko.Szedł przez torfowiskorównym, niespiesznym krokiem.O Boże, nie uda nam się! Gdy dotarliśmy do zbocza przyścieżce, teren zaczął się wznosić bardziej stromo.Sophie ledwie szła, musiałem pomóc jejpokonać ostatnich kilka metrów, łapiąc się za kępki wrzosu, aby nas podciągnąć.Potem znalezliśmy się na twardszej powierzchni.Paliło mnie w piersiach, gdy ciągnąłemza sobą Sophie.- Dalej!- Poczekaj.daj odetchnąć - wydyszała.Twarz miała bladą i mokrą od potu.Zaraz powyjściu ze szpitala nie powinna tak bardzo się męczyć, ale przecież nie mieliśmy wyboru.- Musimy biec - powiedziałem.Pokręciła głową, odpychając mnie.- Nie mogę.nie mogę.- Owszem, możesz - odparłem, chwytając ją mocniej i prawie ciągnąc w stronę drogi.Kiedy dotarliśmy do samochodu, nogi miałem jak z waty.Postać była odległa nie więcejniż trzydzieści, czterdzieści metrów, stała nieco z boku, pod nami, mozolnie brnąc poprzezwyboiste wrzosowisko.Ale teraz zaczęła zwalniać.Blada głowa zwróciła się w naszą stronę,gdy wlekliśmy się przez ostatnich kilka metrów.Prześladowca zatrzymał się w odległościzaledwie rzutu kamieniem.Czułem jego spojrzenie, po omacku szukając kluczyków iotwierając samochód.Sophie z trudem wsiadła, a ja pobiegłem do drzwi kierowcy, świadomyciemnej postaci obserwującej nas wśród sięgającej kolan mgły.Wygrałby ten wyścig.Dlaczego zrezygnował? Nie miałem pojęcia i nie zastanawiałemsię nad tym.Zatrzaskując drzwi, włączyłem silnik i wdusiłem pedał gazu.Kiedy auto ruszyłoz rykiem, spojrzałem we wsteczne lusterko.Na drodze ani na torfowisku nikogo nie było.Rozdział 16Nie zwalniałem jeszcze przez cztery albo pięć kilometrów.Zacząłem się uspokajać,dopiero gdy nabrałem pewności, że już nikt nas nie śledzi.Gdy pozwoliłem autu wrócić donormalnej prędkości, czułem, jak opuszcza mnie stres, pozostawiając wymiętym i lepkim odpotu.- Czy już jesteśmy bezpieczni? - zapytała Sophie.Cały czas oddychała ciężko.Na tlebladej twarzy siniak wyglądał jeszcze gorzej.- Tak sądzę.Nie miał w pobliżu samochodu, nie może za nami jechać.Zamknęła oczy- Zaraz zwymiotuję.Od razu się zatrzymałem.Sophie wygramoliła się z auta, zanim na dobre stanęliśmy.Niewyłączałem silnika, czekałem w pobliżu, bacznie przyglądając się otaczającym naswrzosowiskom.Pomimo swoich zapewnień byłbym szczęśliwszy, gdybyśmy znalezli się jużdaleko od tego miejsca.Gęstniał mrok, a szum wiatru wśród wrzosu tylko podkreślał, jakbardzo odludne jest to miejsce.Mogliśmy być jedynymi żywymi istotami w okolicy.Jednak nie byliśmy.Kiedy czekałem na Sophie, sprawdziłem telefon.Zobaczyłem z ulgą,że mam już zasięg.Wybrałem numer Terry'ego.Bardzo chciałem, żeby odebrał.Dzwoniłemchyba długo.Sądziłem już, że zaraz odezwie się skrzynka głosowa, kiedy w końcuusłyszałem głos Connorsa.- Lepiej, żeby to było coś ważnego - mówił trochę bełkotliwie, jakby był bardzozmęczony albo pijany.Chociaż jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby nawet Terry pił wśrodku tak ważnego śledztwa.- Jesteśmy pod Black Tor.My.- Jacy my?- Ja i Sophie Keller.Wypisała się wczoraj ze szpitala i.- Keller? Co tam z nią robisz?- Czy to ważne? Monk tu jest.Właśnie go widzieliśmy! To chyba do niego dotarło.- Opowiadaj!Mówiłem skrótowo, świadomy zapadającego zmierzchu.- Naprawdę widzieliście go z bliska? - zapytał Terry, kiedy skończyłem.- Słuchaj, no przecież mówię, że to był Monk! Musisz zaraz przyjechać.Nie widziałemżadnego innego samochodu, czyli że nie mógł się zbytnio oddalić.Usłyszałem szmer, gdy Terry pocierał dłonią twarz.- Dobra, zostaw to mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]