[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj gapilisię na wibrujący na stoliku do kawy aparat, zaskoczeni tąniespodziewaną ingerencją z zewnątrz.Richard Moatkalkulował, czy zdoła najpierw sięgnąć po telefon, otworzyćklapkę i krzyknąć do tego, kto wydzwaniał do niego o takwczesnej porze: Pomocy, napadł na mnie wariat! , a potemudowodnić, że to nie żart, i jeszcze podać adres Martina(widział to w jakimś filmie; przemknęła mu przed oczamipostać Jodie Foster w Azylu).Wiedział jednak, że to wszystkona nic i zanim zdąży wyciągnąć rękę po telefon, ten wariatzmiażdży mu ją jednym uderzeniem kija.Wolał nawet niemyśleć, do zadawania jakiego bólu był zdolny.Zaczął skamlećjak pies.Wyraznie słyszał swój głos.Jodie Foster musiała byćulepiona z lepszej gliny, bo nie skamlała.Komórka przestała dzwonić i wariat ze śmiechem wsunął jądo kieszeni, podśpiewując tytułową piosenkę z Robin Hooda. Banda pedałów, gdyby mnie kto pytał rzucił do Richarda. Nie uważasz?Richard poczuł na swoim udzie ciepły strumyczek moczu. Nie spodobało mi się to, co dzisiaj zrobiłeś. Mój występ? spytał Richard z niedowierzaniem. Przyszedł pan, bo nie spodobał się panu mój występ? Tak byś to nazwał? Nie rozumiem.Chyba nigdy się nie spotkaliśmy?Aż do tej chwili szedł przez życie doskonale obojętny na to,czy kogoś uraził, czy nie; teraz dotarło do niego, że możepowinien być ostrożniejszy. Nie ruszaj się z podłogi i patrz na mnie. Mam panu obciągnąć? zaproponował desperackoRichard, siląc się na ochoczy ton, choć w ustach miał watę, a nabokserkach mokrą plamę.Zastanowił się, do czego byłbyzdolny, byle tylko uniknąć skrzywdzenia przez tego człowieka.Prawdopodobnie do wszystkiego. Ty obleśny gnoju warknął tamten.(Zgoda, zle odczytałjego zamiary). Nie chcę, żebyś cokolwiek robił, Martin.Poprostu się zamknij, dobra?Richard Moat otworzył usta, żeby powiedzieć, że nie nazywasię Martin.Martin śpi na górze w swoim pokoju.On, Richard,chętnie wskaże panu drogę, żeby mógł skrzywdzić Martinazamiast niego, ale zdołał jedynie wychrypieć: Jestem komikiem.Tamten odrzucił głowę do tyłu i zarechotał, otwierając ustatak szeroko, że Richard Moat mógł dojrzeć plomby w jegozębach trzonowych.Poczuł, że z gardła wyrywa mu się łkanie. Fakt, kurwa, bez dwóch zdań rzucił wreszcie mężczyznai szybko, szybciej, niż Richard mógł to sobie wyobrazić, spuściłw dół kij.Cały świat Richarda Moata eksplodował w rozbłysku jasnegoświatła.Zobaczył żarzące się włókna, takie jak w staroświeckichżarówkach, i zdał sobie sprawę, że właśnie powiedział swójostatni dowcip.Mógłby przysiąc, że słyszy owacje; żarzące sięwłókna zaczęły jedno po drugim gasnąć, aż pozostała tylkociemność, w której się zanurzył.Jego ostatnie myśli dotyczyły nekrologu.Kto mu go napisze?I czy będzie dobry?17Jackson przebudził się w samym środku koszmaru.Ktoś,jakaś niewyrazna sylwetka, której nie rozpoznał, wręczyła mupakunek.Jackson wiedział, że jest on niezwykle cenny i jeżeligo upuści, stanie się coś niewypowiedzianie okropnego.Pakunek był jednak zbyt ciężki i nieporęczny, nie miałustalonego środka ciężkości i zdawał się poruszać w jegoramionach, więc choć bardzo się starał, nie mógł go utrzymać.Gdy wiedział, że lada moment na zawsze wyśliznie mu się z rąk,drgnął i zbudził się przerażony.Dzwignął się i usiadł na krawędzi czegoś, co z grubszaprzypominało łóżko.Czuł się zmaltretowany, jakby w nocy ktośprzepuścił jego ciało przez gigantyczną wyżymaczkę, a kiedyspał, ugotował mu albo usmażył oczy.Bolały go żebra, dłońpulsowała; spuchła też jak się patrzy i widniał na niej wyraznyodcisk podeszwy buta.Woda morska, która poprzedniego dnia przepłukała jegoorganizm, najwyrazniej rozrzedziła mu krew; trzeba będzielitrów mocnej kawy, żeby przywrócić jej dawną gęstość,natomiast Jacksonowi pozory życia.Ciekawe, jakie toksynyi zanieczyszczenia są w takiej wodzie.No i ścieki; na pewnobyło w niej pełno ścieków.Lepiej się nad tym nie zastanawiać.Przypomniał sobie o martwej kobiecie choć nic niewskazywało na to, żeby kiedykolwiek miał o niej zapomnieć.Ciekawe, czy morze wyrzuciło ją gdzieś na brzeg.Gdyby był we Francji, mniej więcej o tej porze szedłbypopływać w swoim piscine.Ale był nie we Francji, tylko w celiaresztu posterunku na ulicy św.Leonarda w Edynburgu.Nigdy dotąd nie siedział w areszcie.Wsadzał tam różnychludzi i wypuszczał ich stamtąd, lecz sam nigdy nie znalazł się zakratkami.Nigdy nie odbył przejażdżki z celi do sąduokręgowego w budzie więzniarki, co jak sobie wyobrażał przypominało podróżowanie skrzyżowaniem miejskiegoszaletu z przyczepą do przewożenia koni.Nigdy też nie stawałprzed sądem po drugiej stronie barierki, a już na pewno nigdynie słyszał, że jest winny i ma zapłacić sto funtów grzywny zanapaść.W jednym ospałym jak u gada mgnieniu sędziowskiegooka z szanowanego obywatela stał się kryminalistąz prawomocnym wyrokiem.Co krok jakaś nowość.Przypomniał sobie, jak przesłuchiwany przez Louise Monroemyślał, że ciekawie byłoby choć raz znalezć się po drugiejstronie barykady. Ciekawie , dobre sobie; najwyrazniejściągnął wczoraj na siebie tę chińską klątwę.Po wyjściu z sądu zadzwonił na komórkę Julii, by powiedziećjej, że znów jest wolnym człowiekiem.Spodziewał się trafić naskrzynkę głosową jak przez mgłę pamiętał, że mówiła cośo przedpremierowym spektaklu o jedenastej lecz odebrałazaspana, jakby właśnie ją obudził: O rety, skarbie, dobrze się czujesz?Tego ranka w jej głosie słychać było szczerą i wzruszającątroskę o niego, podczas gdy minionej nocy, kiedy zadzwoniłpowiedzieć, co się stało, spotkał się z nietypowymodrzuceniem. Aresztowany? Ależ z ciebie filut, Jacksonie westchnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]