[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hackett zawsze go fascynował swoim skąpstwem: nigdy ani groszanapiwku, ani słowa podziękowania!- Stracił pan wspaniałego chlebodawcę.- wyszeptał do uchaRicharda, który dusił się łzami.Prowadzona przez Gohelana grupa mężczyzn w białych bluzachwśliznęła się do pokoju.Ksiądz w flanelowych spodniach i fioletowejkoszuli pospiesznie zakładał sutannę w łazience.Oczywiście żadnych mów, a tym bardziej mszy.Tylko krótkamodlitwa, a po niej pokropek.Mężczyzni w bieli zamknęli wiekotrumny.Victoria padła w ramiona córki.Gohelan wypadł na korytarz,dał dyskretny znak jednemu z zarządców stojącemu o dwadzieściametrów dalej, wrócił do pokoju i rozkazującym gestem nakazałtragarzom pośpiech.Podnieśli trumnę i zabrali ją.Rozległ siędiabelski łoskot udarowej wiertarki.Chcąc uniknąć spotkania zktórymkolwiek z klientów twarzą w twarz z orszakiem, Gohelanzablokował korytarz od windy dwoma robotnikami udającymi, żewiercą dziurę w parkiecie.Idąc szybkim krokiem można było wdwadzieścia sekund znalezć się przy windzie towarowej i schodachsłużbowych.Tragarze zniknęli tam i kiedy już nie było ich widać,wiertarka udarowa w cudowny sposób zamilkła.Z westchnieniem ulgiGohelan wrócił do pokoju, by pocieszyć wdowę i sierotę.Tragarzezjechali aż do sutereny, przeszli przez hall prowadzący do stołówkidla pracowników i złożyli trumną w stolarni.Wszystko było gotowena jej przyjęcie.Umieszczono ją na warsztacie.Dwóch stolarzyobudowało ją błyskawicznie szalunkiem z desek; nikt nie mógłdomyśleć się, co kryły.Pięciu mężczyzn w niebieskich wiatrówkach podniosło pakę iskierowało się do służbowego wyjścia na tyłach hotelu, od ulicy Saint- Honore.Załadowano ją do białej furgonetki; kierowca zamknąłdrzwi.Pogłoski o śmierci Hacketta rozeszły się oczywiście w Cannes.Dyrekcja Majestic mogła jednak pozwać każdego kto by twierdził, żewidział, jak trumna plącze się po hotelu w głównym sezonie.- To niemożliwe, aby nic dla mnie nie zostawiła!Tony skończył wycierać kieliszek, ciągle zerkając spod oka narollsa zaparkowanego przed restauracją.- Wiedziałbym o tym - powiedział ponuro.- A jej przyjaciółka? - nalegał Alan.- Lucy? Lucy jakaś tam? Panzna jej nazwisko?- Nie.Ona często jezdzi do swych angielskich przyjaciół, chybapod Vence.- Jak oni się nazywają?- Nie mam pojęcia.U mnie bywa wielu ludzi.Niech pan spróbujespamiętać.- Proszę o whisky.Samą, bez lodu.Terry zniknęła! Nigdzie śladu po niej.Zniknęła.Wyparowała.Bannister nie widział nikogo. - Nie myślę, aby miała tu wrócić - powiedział Tony popychająckieliszek w kierunku Alana.- Widziałem, jak wyjeżdżała zewszystkimi rzeczami.Niewiele tego, duży marynarski wór.- Jak ona odjechała?- Taksówką.- Przypomina pan sobie ten samochód?- Nie.- Może pan znał kierowcę? Może to jakiś facet, który pracuje wJuan?- Nie zwróciłem uwagi.Mieli spotkać się u niej i natychmiast odjechać na Victory II,której dotychczas nie wykorzystał z wyjątkiem dwóch nocyspędzonych przy nabrzeżu.Krótka wycieczka na Korsykę.- Nazywam się Pope - powiedział Alan.- Alan Pope.Jeżeli by jąpan zobaczył, proszę powiedzieć, że czekam na nią.Jestem wCannes, w Majestic.Zresztą ona wie.Tony rzucił mu spojrzenie z ukosa.Nie po raz pierwszy miał doczynienia ze zrozpaczonymi kochankami.Jego restauracja byłaznanym azylem wszystkich zdradzonych w Juan.Między dwomakieliszkami pastis był informowany o wszystkich sercowychkłopotach swoich klientów.Tylko że oni przychodzili piechotą,przyjeżdżali na rowerze lub motorowerze, nigdy rollsem.- Co się mogło wydarzyć? - rozmyślał głośno Alan.Zastał drzwi zamknięte.Ani słowa, nic.Dokończył swójkieliszek.- Nie zapomni pan?- Pope, Majestic, zakodowałem! - powiedział Tony chwytającbanknot porzucony na kontuarze.Alan wyszedł na ulicę, popatrzył na fasadę, zauważył zamknięteokna na poddaszu, gdzie odnalazł z nią to, czego już nigdy nieodnajdzie.- Dokąd jedziemy, proszę pana? - zapytał Norbert przytrzymującdrzwi.- Dokąd pan chce - powiedział Alan znużonym głosem.- To niema już żadnego znaczenia.Rozdział 30.W dwa dni po tym, jak upłynął termin OPA, 6 sierpnia, Alanzatrzymał samochód na 42 ulicy.Nowy Jork wprost kleił się od upału.Przekroczył próg Rilford Building, przeciął hall i wszedł do windy,która zatrzymywała się na 30 piętrze.Była dziesiąta rano.Za godzinęmiał stanąć przed radą administracyjną Hackett Chemical Investment ipozwolić się wybrać na prezesa.Posiadał 60 procent akcji i ceremoniainwestytury była prostą formalnością.W korytarzach czuł znajomyzapach i słyszał znajome dzwięki, dobiegające jak gdyby zpoprzedniego życia.Minął kilku kolegów z pracy, którzy pozdrawialigo jakby ukradkiem.Zdziwił się: przecież wszyscy powinni jużwiedzieć, że przejął kontrolę na firmą.Pchnął drzwi do pokoju 8021.Przez cztery lata marzył tu o innym życiu.Bannister pospiesznie zdjąłnogi ze stołu.- Co cię napadło? - zapytał Alan.- Studiowałem akta fluoru.- zaczął Samuel tonem skruchy.Alan przyglądał mu się z niedowierzaniem.Podszedł do biurka,które było jego biurkiem, zanim go wyrzucono z pracy.W zamyśleniupogładził końcami palców jego metaliczną powierzchnię.Potempodszedł do przeszklonej ściany i rozpłaszczył nos na szybie, tak jakto mu się zdarzało setki razy.Przed dwoma dniami powrócił zCannes.Zaangażował detektywów i posłał ich na poszukiwanie Terry.Jak dotąd żadnego śladu.Szukają.Alan wynajął apartament w hoteluPierre, ale nie odczuwał już tego dreszczu wzruszenia, jaki przejął go24 lipca, gdy spędzał tu swą pierwszą noc z Ann, pracownicąAmerican Express.Po Majesticu i Palm Beach, po szalonym Cannesw pełni sezonu, już nic nie mogło nim wstrząsnąć.Nawetolśniewające zwycięstwo pozostawiło posmak goryczy, bo nie miałjuż z kim go dzielić.Poza Samuelem.Spojrzał na niego przez ramię.Ułożył przed sobą stos teczek i studiował gorączkowo akta, niepodnosząc nosa.- Sammy.Bannister podniósł głowę:- Tak?- Masz problemy?- Przepraszam, mam tyle pracy.- Kpisz sobie ze mnie?- Nie.nie.- bełkotał Samuel - zapewniam pana.Alan przyglądał mu się z niedowierzaniem:- Mówisz do mnie pan"? Teraz?- Nie zrobiłem tego naumyślnie - powiedział Bannister iponownie pogrążył się w swych papierach.Alan jednym skokiem znalazł się koło biurka, z wściekłościązmiótł akta na podłogę jednym ruchem ręki, złapał go za klapy ipodniósł.- Jeżeli mi natychmiast nie powiesz, skąd i dlaczego ta mina, toci wybiję zęby!- Nic, nic.naprawdę.Trochę zaległości w pracy.- Skończ z tymi idiotyzmami! - ryknął Alan.- Ledwo na mniespoglądasz, nie odzywasz się, traktujesz mnie jak zadżumionego!Jeżeli cokolwiek ci leży na sercu, to powiedz! W końcu jestem tuszefem!Bannister uwolnił się powoli, pokiwał głową i wymamrotał:- Właśnie.- Właśnie - co?! - wybuchnął Alan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]