[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochwili sir Alexrównież wcisnął gowdrzwi.- Którędy?- spytał.- Tam!-Kapelanwskazał schody.Prowadziłyone doogrodu.Megi ogrodnikstali właśniena ścieżcepogrążeni wrozmowie, gdypędząca Ebonyomalnie przewróciła ichna ziemię.Megzawołała:- Ebbie!Dokądbiegniesz?Nie zatrzymała się jednak celemwyjaśnienia, tylko znikłaza rogiem, a rozpuszczone włosy powiewały niczymczar-ny żagiel.Zobaczywszysir Aleksa, Megwlot pojęła, wczymrzecz,i postanowiła się dołączyć.Prostyrachunek, dwie przeciw-kojednemu.Ramię wramię na ścieżcewojennej.Ruszyła zajanessa+anulausolad-nacs 160Ebony, alenatychmiast zatrzymałojąpotężneciało, amu-skularne ramiona porwaływpowietrze.- Puść mnie ty wielki.półgłówku! - wrzeszczała, wijącsię jakpiskorz.- Postawmnie!HughLeyland, trzymając ją mocno, usunął się zręczniez drogi sir Aleksa i krzyknął za nim:- Dowodospadu!Ebony miała ograniczony wybór, bo płytki stawek miałstrome brzegi pozarastane paprociami.Ponieważ na lądzienie miała dokądiść, dała trzyogromnesusypogłazachnabrzegu jeziora, a czwarty doprowadził ją do małej łódkiprzywiązanej do korzenia drzewa.Gdy skoczyła na nią, za-chybotała się gwałtownie, aż Ebonyuderzyła się o ławecz-kę i wylądowała boleśnie na siedzeniu, z nogami zadartyminiestosownie ku górze.Przez jej suknię przesiąkała wilgoć,podczas gdywściekłość, szok, panika i oburzenie wywołanepostępowaniemsir Aleksa ogarnęłyjej umysł i ciało.Pochylił się nad łódką, obserwując szamotaninę Ebo-ny, potemodwiązał sznur, wszedł do środka, usiadł na sie-dzeniu, na którymtrzymała nogi, odepchnął się od brzegu,umieścił wiosła wdulkachi popłynęli.Ebonyczuła pociąg-nięcia wioseł i kołysanie, słyszała stukaniei skrzypieniewio-seł, szmer wody, zobaczyła masywneuda sir Aleksa, barkii szerokie ramiona pochylone wrytmicznymruchu, a tak-że profil, gdyspojrzał wbok, manewrując łódką odbrzegu.Wyglądało na to, że wtymteż jest dobry.- Idz stąd! - wrzasnęła.- Zostawmniewspokoju, niechcię diabli!-Niemogławgramolić się na ławeczkę, gdyż ca-łą wolną przestrzeń zajmował sir Alex, któryunieruchomiłnogi Ebony.Niezwracającnatouwagi, wiosłował, jakbyjejtu nie było, i szybkooddalał się odbrzegu.janessa+anulausolad-nacs 161Dogłębnie upokorzona i wściekła, przypuściła słow-ny atak na każdy aspekt wyglądu królewskiego oficera,charakter, intencje, czyny i występki, znane i wyobrażo-ne, jego zdolności do czynienia łajdactwi braki wszla-chetnych dziedzinach, co, mówiąc delikatnie, stawałosię coraz bardziej chaotyczne, wmiarę jak odległość odzamku się zwiększała.Gdyby ktokolwiek inny obrzuciłgo choć częścią obelg, którymi obdarowała go bezradnau jego stóp Ebony, najpewniej by go zabił.Ona jednaknie dbała o nic.Aon, zrozumiawszywkońcu, jakcienkajest granica między smutkiema wyleczeniem, pozwolił,by wymyślała mu dalej.Wreszcie głos odmówił jej posłu-szeństwa.Byli wtedy już na środku jeziora, skąd rysowałsię złowrogi kontur zamku na tle burzowego nieba, a nabrzegu widać było jakieś niezidentyfikowane zwierzę cze-kające na powrót swegopana.Odłożywszy wiosła, sir Alex pomógł Ebonywyprostowaćsię, wyciągając ją z wodyznajdującej się na dnie łodzi i sa-dzając mokrą pupą na ławeczce naprzeciwko niego.Zdjąłskórzanykaftani okrył nimjej ramiona, niereagującnapeł-nejaduopinieojegozapachu, dotyku, podejrzanympocho-dzeniu, za to zauważając chropawość głosu, wyczerpanegonapademintensywnychuczuć.- Nienawidzę cię, panie!- krzyknęłaresztką sił, poczymzamilkłana moment, bydojść dosiebie.Czułajednaknie-pokój i piekącyból nowychpragnień, któreprzedtemniemiałymiejsca wjej niespełnionym życiu.Oparł ręce na kolanach i poświęcił jej całą uwagę, kiedywylewała z siebie rozpacz dotyczącą niemożności udzieleniapomocyMegi złość z powodujegoingerencji woświadczy-nyDavy'egoMoflfata.Milczał, dopóki nieoskarżyła gooto,janessa+anulausolad-nacs 162że wykorzystał Sama jako zródło informacji.Dopiero wtedyzaczął się bronić.--Och, nie - powiedział, sprawiając, że podskoczyła nadzwiękjegogłosu.- Och, nie moja mała.Nie musisz wcią-gać wto dziecka.Wnajmniejszymstopniu nie ucierpiał,odpowiadając na kilka nieszkodliwych pytań.Był bardzodumny, kiedymi objaśniał, kimsąposzczególni ludziei po-prawiał, gdy się myliłem.- Skąd, panie, możesz wiedzieć, wjaki sposóbmyśli sześ-ciolatek?- wychrypiała.- Cowogólewieszodzieciach?Czywidujesz się z dziećmi, któreś spłodził?Topytaniebardzogozaskoczyło.- Nie.wkażdymrazie niezbyt często.- Przeniósł wzrokna ciemniejącą taflę wody.- Niedość często.- Wtakimrazie proszę nie posługiwać się moimdziec-kiemjak pionkiemwswoich grach dla dorosłych.Jest zamały, by zrozumieć, że nagi mężczyzna wmoimpoko-ju to.- Przytknęła dłoń do warg.Wiedziała, że zwala naniego całą odpowiedzialność, choć sama była współwinna,a on pozwala jej na to, byuspokoić jej wyrzutysumienia.- Oczerniłeś mnie, panienietylkowoczachSama, aletakżewoczachnaszychgości - szepnęła.- Prosiłam, byś wyjaśniłDavy'emu, że był to niestosowny żart, lecz puściłeś to mi-mouszu, a terazonobwieścił wszemi wobec, żejestemroz-pustnicą.I Megteż.Jakimcudemzdołamybez jegopomocyoczyścić imię sir Josepha? Aczypomoże mi odnalezć mojąmatkę takjakobiecał? Och, pocopytam, przecież doskona-le znasz odpowiedz! To przez twojehaniebnepostępowanieprzepadły nasze wszystkie nadzieje! - krzyknęła z rozpaczą.- Moja biednamama.- Opowiedzmi oniej - poprosił cicho.- Cosię stało?janessa+anulausolad-nacs 163Z wahaniem wyjawiła całą historię.Choć minęły dwa latacałkowitegomilczenia, wciąż nie potrafiła uwierzyć w śmierćmatki, lecz niewiedza była gorsza odnajczarniejszej prawdy.Lady Jeanodwiedziła Ebony tylkoraz odjej wejścia doro-dzinyMoffatów, zajeżdżającna krótkona urodzinyi chrzci-nySama.Odtamtej poryprzysłała wielelistówi prezentów,kocyki dla dziecka, srebrną grzechotkę, chodzikmającyuła-twić mupierwszekroki.Jednakponapadziei zniknięciula-dyJean, wszelki słuchoniej zaginął.Jej ostatni list był pełensmutkuzpowodu śmierci Robbiego.Pisała wnim, żeprzy-jedzie z wizytą takszybko, jak będzie mogła, lecz nigdy sięnie zjawiła.- A co ty myślisz o jej zniknięciu? - spytał łagodnie.-Wierzysz, że żyje?- Tak.Możektoś ją więzi przez tewszystkielata? Możejest chora? Wciąż jednak żyje.Musi żyć.Jestempewna, żewiedziałabym, gdybyona.- Ciii, dziecinko.Dość już.Wracamydozamku.- Otwo-rzył skórzaną sakwę przypasie, coś zniej wyciągnął i podałjej.- Proszę, należydociebie.Schowaj godosakiewki.- Cotojest?Położył kluczdokomnatynajej wyciągniętej dłoni.- Korzystaj z niegowedle życzenia.Umowa już nie obo-wiązuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •