[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Alejest nadzieja.Brakowało mi jej, gdy kuliłem się w tej przeklętej celi, przyciskałemdłonie do wypalonych oczu i wyłem.Vialle.Szkoda, że wtedy nie mogłem z tobą porozmawiać.Uczyłem się wtwardej szkole, ale nawet delikatniejsze otoczenie nie dałoby mi twej gracji.Chociaż.Trudno powiedzieć.Zawsze miałem wrażenie, że jestem raczej psemniż jeleniem, bardziej łowcą niż zwierzyną.Mogłaś nauczyć mnie czegoś, co osłabiłoby gorycz, stępiło nienawiść.Ale czytak byłoby lepiej? Nienawiść zginęła wraz z obiektem, gorycz także odeszła.alespoglądając teraz wstecz nie jestem pewien, czy przetrwałbym, gdyby mnie niepodtrzymywały.Czy przeżyłbym więzienie bez dwóch paskudnych towarzyszek,które nieraz ściągały mnie na powrót do życia i rozsądku?Dzisiaj mogę sobie pozwolić na jakąś jelenią myśl, lecz wtedy mogła się okazaćśmiertelna.Nie wiem tego na pewno, piękna damo, i wątpię, czy kiedykolwiek siędowiem.Bezruch na pierwszym piętrze.Jakieś szmery w dole, śpij dobrze, pani.Zakręt i w dół.Ciekawe, czy Random odkrył już coś ważnego.Chyba nie, bo onsam albo Benedykt powinni wtedy nawiązać kontakt.Chyba że mieli kłopoty.Alenie.To śmieszne, wszędzie szukać problemów.To, co istotne, objawi się wewłaściwym momencie, a na razie mam ich aż nadto.Parter.- Will - rzuciłem.- Rolf.- Książę Corwin.Słysząc moje kroki, dwaj strażnicy przyjęli postawę zasadniczą.Z ich twarzyczytałem wyraznie, że wszystko w porządku, ale spytałem dla zachowania formy.- Spokój, książę.Spokój - odparł starszy.- Doskonale - mruknąłem i poszedłem dalej.Minąłem marmurową jadalnię.32 Byłem pewien, że zadziała, jeśli tylko czas i wilgoć zbytnio go nie naruszyły.Awtedy.Wszedłem w długi korytarz, gdzie zakurzone ściany napierały z obustron.Ciemność, cienie i odgłos moich kroków.Dotarłem do drzwi na końcu korytarza, otworzyłem je, wstąpiłem na pomost.A potem znowu w dół, po spirali, światło tu, światło tam, w groty Kolviru.Random miał rację, uznałem.Gdyby ściąć wszystko aż do poziomu dalekiejpodłogi, widoczna stałaby się zgodność między tym, co zostało, a pierwotnymWzorcem, który odwiedziliśmy dziś rano.Niżej.Krążąc i kręcąc się w mroku.Wśród czerni z teatralną wyrazistościąrysowały się pochodnie i oświetlone latarnią stanowisko wartownika.Dotarłemdo podłogi i ruszyłem ku niemu.- Dobry wieczór, książę Corwinie - odezwał się chudy, blady jak trup osobnik,wsparty o stojak ze sprzętem.Palił fajkę i uśmiechał się.- Witaj, Roger.Jak stoją sprawy w podziemnym świecie?- Szczur, nietoperz i pająk.Więcej nikogo.Spokój.- Lubisz to stanowisko?Przytaknął.- Piszę filozoficzną powieść z elementami grozy i szaleństwa.Nad tymifragmentami pracuję właśnie tutaj.- Właściwe otoczenie - przyznałem.- Będę potrzebował latarni.Zdjął jedną z haka i odpalił od swojej świecy.- Będzie miała szczęśliwe zakończenie? - zainteresowałem się.Wzruszył ramionami.- Ja będę szczęśłiwy.- To znaczy, czy dobro zwycięży, a bohater pójdzie do łóżka z bohaterką? Czyraczej wybijesz wszystkie postacie?- To niezbyt uczciwe.- Nieważne.Może kiedyś przeczytam tę powieść.- Może - odparł.Chwyciłem latarnię, odwróciłem się i ruszyłem w kierunku, którego od dawnajuż nie wybierałem.Przekonałem się, że wciąż potrafię w myślach mierzyć echa.Po chwili dotarłem do ściany, znalazłem właściwy korytarz, zagłębiłem się wniego.Od tej chwili wystarczyło dokładnie liczyć kroki.Moje stopy znały drogę.Drzwi mojej dawnej celi były uchylone.Odstawiłem latarnię i dwoma rękamiotworzyłem je szerzej.Ustąpiły niechętnie, z jękiem.Wziąłem latarnię, uniosłemwysoko i wszedłem.Poczułem dreszcze, a żołądek zacisnął się w twardą kulę.Zadrżałem.Musiałem stłumić pragnienie, by rzucić się do ucieczki.Nie przewidywałem takiejreakcji.Nie chciałem odejść od ciężkich, okutych spiżem drzwi w obawie, że ktośje za mną zatrzaśnie i zarygluje.Raz jeszcze poczułem grozę, jaką budziła wmoich wspomnieniach ta niewielka, brudna cela.Zmusiłem się, by przypomniećsobie szczegóły: dziurę w rogu, która służyła mi za latrynę, poczerniałą plamę,gdzie tamtego ostatniego dnia rozpaliłem ogień.Przesunąłem lewą dłoń powewnętrznej powierzchni drzwi, znajdując rysy wydrapane łyżką.Pamiętałem,co ta praca zrobiła z moimi rękami.Pochyliłem się, by zbadać ślady.Nie byłynawet w przybliżeniu tak głębokie, jakie wydawały się wtedy, zwłaszcza w33 porównaniu z grubością drzwi.Pojąłem, jak bardzo przeceniałem rezultaty tej próby odzyskania wolności.Wszedłem do środka i spojrzałem na ścianę.Ledwie widoczny.Kurz i wilgoć wspólnie pracowały, by go usunąć.Wciążjednak mogłem rozróżnić kształt latarni morskiej Cabry, otoczony czteremaliniami, wydrapanymi uchwytem łyżki.Magia nadal istniała.Wyczuwałem ją,choć nie próbowałem przyzywać.Odwróciłem się i stanąłem pod przeciwległą ścianą.Szkic, który miałem przedsobą, przetrwał w gorszym stanie niż rysunek latarni.Ale wykonywano go wnajwyższym pośpiechu, przy świetle ostatnich kilku zapałek.Zniknęło sporo szczegółów, choć pamięć ukazywała mi niektóre.Był to obrazpracowni czy biblioteki; półki z książkami wzdłuż ścian, z przodu biurko, obokwielki globus.Nie byłem pewien, czy powinienem ryzykować i oczyścić obraz.Ustawiłem latarnię na podłodze i wróciłem do poprzedniego rysunku.Skrawkiem koca starłem delikatnie kurz z podstawy latarni.Linia stała sięwyrazniejsza.Potarłem znowu, przyciskając trochę mocniej.Błąd.Zniszczyłemparę centymetrów szkicu.Cofnąłem się i oddarłem szeroki pas koca.To, co zostało, złożyłem w rodzajpoduszki, na której usiadłem.Powoli i ostrożnie zacząłem czyścić wizeruneklatarni.Musiałem nabrać wprawy, zanim zajmę się drugim obrazem.Pół godziny pózniej wstałem, przeciągnąłem się i roztarłem zdrętwiałe nogi.To, co pozostało z latarni, było całkiem wyrazne.Niestety, zmazałem jakieśdwadzieścia procent rysunku, zanim nauczyłem się wyczuwać powierzchniękamiennej ściany i we właściwy sposób przesuwać po niej skrawkiem koca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •