[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigglestracił zainteresowanie innymi obrazami lub przystawiał je i przybijał do krawędziwielkiego płótna.Szybko stało się ono tak ogromne, że musiał używać drabiny,po której biegał w górę i w dół, tu zrywając skrawek płótna, tam kładąc smugę far-54by.Gdy ktoś przychodził do niego z prośbą, wydawał się całkiem uprzejmy, choćczasem bawił się leżącymi na stole ołówkami.Nieuważnie słuchał, co do niegomówiono.Cały czas myślał o wielkim płótnie, stojącym w wysokiej szopie, którąspecjalnie w tym celu zbudował w ogrodzie (w tej części, gdzie niegdyś uprawiałziemniaki).Lecz nie potrafił przestać być życzliwym. Chciałbym mieć nieco silniejsząwolę mówił czasem sam do siebie, mając na myśli to, że chciałby, aby kłopotyinnych ludzi nie sprawiały mu przykrości.Jednak przez długi czas nikt mu tak na-prawdę nie przeszkadzał. W każdym razie powinienem skończyć ten obraz, mójprawdziwy obraz, nim będę musiał wyruszyć w tę przeklętą podróż mawiał.Zaczynał bowiem pojmować, że podróży nie można odkładać w nieskończoność.Obraz powinien już przestać rosnąć, a praca nad nim zacząć zbliżać się do końca.Pewnego dnia Niggle stał przed obrazem i przyglądał mu się niezwykle uważ-nie i bezstronnie.Nie potrafił uświadomić sobie, co ma o nim myśleć i żałował,że nie ma przyjaciela, który mógłby mu to powiedzieć.W tej chwili swoje dziełouważał za całkowicie niezadowalające, a jednocześnie bardzo piękne; jakby byłojedynym naprawdę pięknym obrazem na świecie.Tak bardzo pragnął zobaczyć sa-mego siebie wchodzącego do pracowni, poczuć klepnięcie po ramieniu, usłyszećsłowa (wypowiedziane z oczywistą szczerością): Absolutnie wspaniałe! Wyraz-nie widzę, o co ci chodzi.Tylko tak dalej i nie martw się niczym.Dostanieszstypendium i będziesz miał wszystko, czego potrzebujesz.Ale stypendium nie było.Natomiast jedną rzecz widział Niggle jasno: dokoń-czenie obrazu będzie wymagało skupienia i pracy, ciężkiej, nieprzerwanej pracy.Zakasał rękawy i zaczął się skupiać.Przez wiele dni próbował nie martwić sięniczym.Jednak przeszkód zrodziło się niespodziewanie wiele.Nastąpiły awariew domu, musiał zasiąść jako ławnik w sądzie w miasteczku, przyjaciel z dale-ka zachorował, pana Parisha powaliło lumbago, ciągle przychodzili goście.Byławiosna, chcieli wypić herbatę na wsi Niggle mieszkał w ładnym, niewielkimdomu dość daleko od miasta.Przeklinał ich w głębi serca, lecz nie mógł zaprze-czyć, że zostali zaproszeni przez niego dawno temu, w zimie, kiedy odwiedzaniesklepów i nawiązywanie znajomości przy herbacie jeszcze nie było przeszko-dą.Próbował stać się twardszy bez skutku.Na wiele próśb nie miał odwagiodpowiedzieć nie , bez względu na to, czy traktował je jako obowiązki czy nie;musiał zrobić mnóstwo rzeczy.Niektórzy goście napomykali, że ogród jest raczejzaniedbany, co może spowodować wizytę inspektora.Oczywiście tylko niewieluwiedziało o obrazie, lecz gdyby nawet wiedzieli wszyscy, prawdopodobnie nicby się nie zmieniło.Wątpię, czy sądziliby, że obraz ma jakiekolwiek znaczenie.Ośmielę się twierdzić, że nie był naprawdę dobry, choć może miał dobre fragmen-ty.Drzewo, w każdym razie, było dziwaczne.Zupełnie wyjątkowe na swój sposób.Tak jak sam Niggle, choć był on także zwykłym, szarym człowieczkiem.W końcuczas Niggle a stał się naprawdę cenny.Znajomi z miasteczka przypomnieli sobie,55że ten szary ludzik ma odbyć kłopotliwą podróż i niektórzy zaczęli się zastana-wiać, kiedy ją wreszcie rozpocznie.Zastanawiali się też, kto otrzyma dom i czyogród będzie lepiej utrzymany.Przyszła jesień, wietrzna i deszczowa.Mały malarz pracował w szopie.Stał nadrabinie, usiłując uchwycić blask zachodzącego słońca na ośnieżonych szczytachgór, które błyszczały na lewo od koniuszków liści rosnących na jednej z gałęzidrzewa.Wiedział, że będzie musiał wyruszyć wkrótce, może na początku przy-szłego roku.Powinien już kończyć obraz, a przecież były fragmenty, gdzie do tejpory zaledwie naszkicował część tego, o co mu chodziło.Usłyszał pukanie do drzwi. Proszę powiedział ostro i zszedł z drabiny.Stał na podłodze, machając pędzlem.Przyszedł jego sąsiad, Parish, jego je-dyny prawdziwy sąsiad; wszyscy inni mieszkali daleko.Mimo to Niggle niezbytlubił Parisha.Częściowo dlatego, że ciągle był on w kłopotach i potrzebował po-mocy, a także dlatego, że nie obchodziło go malarstwo, za to był bardzo krytycznyw kwestiach ogrodniczych.Kiedy Parish patrzył na ogródek Niggle a (co zdarzałosię często), zauważał głównie chwasty, a kiedy patrzył na jego obrazy (co zdarzałosię rzadko), widział tylko zielone i szare pasma oraz czarne linie, które wydawałymu się bezsensowne.Nie wahał się wspomnieć o chwastach (sąsiedzki obowią-zek), lecz unikał wydawania opinii o obrazach.Uważał to za bardzo uprzejme i niezdawał sobie sprawy, że nawet jeżeli był uprzejmy, to na pewno niewystarczają-co.Pomoc przy chwastach (i być może pochwała obrazów) z pewnością byłybylepsze. No więc, Parish, o co chodzi? zapytał Niggle. Nie powinienem ci przeszkadzać, wiem odpowiedział Parish (nie pa-trząc na obraz). Jesteś, oczywiście, bardzo zajęty.Niggle zamierzał powiedzieć coś takiego sam, ale nie wykorzystał szansy.Burknął tylko Tak. Ale nie mam do kogo się zwrócić kontynuował Parish. Rzeczywiście zgodził się Niggle i westchnął.Było to jedno z tych ci-chych westchnień, które są całkiem niesłyszalnym, prywatnym komentarzem dorozmowy. Co mogę dla ciebie zrobić? %7łona od kilku dni choruje i zaczynam się niepokoić.I wiatr zerwał połowędachówek z dachu, woda leje się do sypialni.Chyba powinienem wezwać lekarza.I murarzy, ale na nich czeka się długo.Myślałem, że masz trochę zbędnego drewnai płótna.Po prostu, żeby załatać dach i pomóc mi na dzień lub dwa.Teraz spojrzał na obraz. Ojej powiedział Niggle. Ale pech! Mam nadzieję, że żona ma tylkokatar.Zaraz przyjdę i pomogę ci znieść ją na dół. Bardzo dziękuję rzekł chłodno Parish ale to nie katar.To gorączka.Nie kłopotałbym cię katarem.Poza tym ona i tak leży w łóżku na dole.Nie mogę56biegać w górę i w dół z tacami.Nie z moją nogą.Widzę, że rzeczywiście pracu-jesz.Przepraszam, że ci przeszkadzam.Miałem nadzieję, że mógłbyś poświęcićtrochę czasu i pojechać po doktora, znając moją sytuację.I po murarzy też, jeślirzeczywiście nie masz zbędnych płócien
[ Pobierz całość w formacie PDF ]