[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał zostać zniszczony także jego skarb.O ile, powta-rzam, to nie był po prostu przypadek.Dermot stawał się coraz bardziej niespokojny.- Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł celować w głowęczłowieka, a trafić w tabakierkę, leżącą przed nim na biurku -powiedział.- O ile, oczywiście.- Pan mówi, drogi doktorze.?- Nic.Proszę, niech pan opowiada dalej.Goron uniósł się do połowy stając na czubkach palców.Dłoństulił przy uchu, jak gdyby nie chciał uronić ani jednego słowa.Jego nieco wyłupiaste oczy były utkwione w Dermota.Pochwili usiadł z powrotem.- To morderstwo - ciągnął dalej - jest brutalne.Jest bez-sensowne.Sądząc z pozorów, to dzieło wariata.- Nonsens - rzekł Dermot z lekką irytacją.- Przeciwnie, tojest absolutnie charakterystyczne.- Charakterystyczne?- Dla tego rodzaju przestępstw.Proszę wybaczyć, żeprzerwałem, słucham dalej.- Nic nie zostało skradzione - powiedział prefekt.- Nie mażadnych śladów włamania.Morderstwo zostało dokonaneprzez kogoś, kto zna dom, kto wie, że pogrzebacz wisi kołokominka, że starszy pan był głuchawy i można się zbliżyć doniego od tyłu bez zwrócenia jego uwagi.Ci Lawesowie kochalisię bardzo, nieomal tak, jak typowa rodzina francuska.Za-pewniam pana.A teraz są kompletnie oszołomieni i pełniprzerażenia.- I co dalej ?- Poszli po madame Neill.Oni wszyscy przepadają zamadame Neill.Zostałem poinformowany, że natychmiast powykryciu zbrodni oboje, monsieur Horacy i mademoiselleJanice, usiłowali zobaczyć się z nią.Zostali zatrzymani przezdyżurnego policjanta, który słusznie powiedział im, że niewolno opuszczać domu aż do przyjazdu komisarza policji.Słyszałem nawet, że mademoiselle Janice wyśliznęła się zdomu jeszcze raz, ale oczywiście nie udało jej się zobaczyć zmadame Neill.Potem przyjechał komisarz.Tak? Zadał im szereg pytań.Ponieważ chcieli zobaczyć się z madame Neill, komisarz wysłałczłowieka do willi naprzeciwko, żeby ją przyprowadził.Tensam policjant, który okazał się takim gorliwym służbistą,poszedł ze zleceniem.Na szczęście miał ze sobą latarkę.Obadomy stoją naprzeciw siebie, słyszał pan może o tym lub czy-tał?- Tak - przyznał Dermot.- Policjant - ciągnął Goron, opierając oba pulchne łokcie nastole i wykrzywiając okropnie twarz - otworzył furtkę i wszedłna ścieżkę.Na ścieżce tuż przed frontowymi drzwiamiznalazł.- Co? - przynaglił Dermot, kiedy Goron zrobił wymownąpauzę.- Różową atłasową szarfę czy pasek.No taki, jakimi kobietyprzewiązują szlafrok czy piżamę.Lekko poplamiony krwią.- Tak.Znowu zapanowała cisza.- Policjant był sprytny.Schował atłasowy pasek do kieszeni inic nie powiedział.Zadzwonił do drzwi, które otworzyły mudwie przestraszone kobiety.Ich nazwiska brzmią - tu prefektwyciągnął maleńki notesik.- Yvette Latour, pokojówka, iCelestyna Bouchere, kucharka.Kobiety te położyły palec na ustach i zaczęły coś mówićszeptem w ciemności.Wciągnęły go po cichu do pokoju nadole i opowiedziały, co widziały.Yvette Latour zbudził hałas.Wyszła ze swego pokoju i zo-baczyła, jak madame Neill wślizgiwała się po cichu do domu.Zaalarmowana tym, chociaż nie należy do płochliwych, zbu-dziła kucharkę, Celestynę Bouchere.Zeszły po cichu na dół izajrzały do sypialni madame Neill.W łazience, która znajdujesię za sypialnią, zobaczyły madame Neill, rozczochraną i za-dyszaną.Zmywała z rąk i twarzy krew, a potem zaczęła gąbkąwycierać plamy krwi z białego koronkowego szlafroka, przyktórym brakowało paska.Goron obejrzał się szybko przez ramię.Coraz więcej osób snuło się wzdłuż tarasu hotelu Donjon.Słońce, zachodzące poza sosnowy las po drugiej stronieAvenue de la Foret, świeciło im prosto w oczy. To jest - pomyślał Dermot Kinross - obraz przesadnie ja-skrawy.Tajemniczość, podglądające służące, podnieconatwarz odbijająca się w lustrach.Mógł się zrodzić w ciemnejnocy zła, które było domeną działalności policji, ale także i wciemnej nocy psychiki ludzkiej, której poznaniu poświęciłswoje życie.Wstrzymał się na razie od wydania sądu.Powie-dział tylko:- I co dalej ?- Cóż! Nasz funkcjonariusz nakazał obu służącym absolutnemilczenie.Sam poszedł na górę i zapukał do drzwi sypialnimadame Neill.- Była w łóżku?- Nic podobnego - odparł Goron, jak gdyby z podziwem -ubierała się właśnie do wyjścia.Wytłumaczyła, że narzeczonyobudził ją tylko co i powiedział o tragedii.Proszę zwrócić na touwagę, jak niewiele czasu dzieliło obie rozmowy telefoniczne.W międzyczasie niczego nie słyszała.Ani gwizdkówpolicyjnych, ani krzyków na ulicy.Nic!Ach, drogi doktorze! Co za aktorstwo, mój Boże! Jestwstrząśnięta do łez śmiercią sir Maurycego.Jak otwiera usta!Jak jej się oczy powiększają! Niewinna jak biała lilia, co? Białyszlafrok wisi w garderobie, a w przyległej łazience, gdziezmywała, z siebie krew starego człowieka, jeszcze nie zeszłapara z luster.Dermot poruszył się niecierpliwie.- A co z pańskim policjantem? Cóż on dalej robił?- Zmiał się w duchu, ale twarz miał jak z kamienia.Zapytałsię, czy nie zechciałaby pójść do willi naprzeciw, aby pomócswym przyjaciołom.Następnie przeprosił ją i znalazł jakiśpretekst, żeby tam zostać.- W jakim celu?- %7łeby zabrać w tajemnicy szlafrok.- Tak?- Yvette zobowiązana przysięgą do utrzymania tajemnicy,gdyby madame spytała o szlafrok, miała powiedzieć, że ode-słała go do pralni.Wysłała do pralni jakieś inne rzeczy, żebynie wzbudzić podejrzeń.Czy madame to zaniepokoiłoby? Nie.Plamy krwi zostały zmyte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]