[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Szkoda, że tata nie znał Toma Powella" - pomyślał Quentin.Zaniepokojonyogarniającym go smutkiem i żalem, opuścił plac i skręcił w boczną ulicę pełną sklepów.Zauważył tabliczkę z napisem: Otwarte" na małym antykwariacie Luzanne Tiber na końcuuliczki.Przyciągnął jego wzrok prosty mechanizm siewnika wystawionego na niewielkimtrawniku.Podszedł tam, żeby obejrzeć ten archaiczny sprzęt rolniczy, a potem udał się dosklepu zapytać o cenę.Starsza siostra pana Johna sama na stałe tu nie pracowała.Prowadzenie sklepupowierzyła swojemu leciwemu kuzynowi, panu Beaumontowi Tiberowi.Miał co najmniejosiemdziesiąt lat, był słabowity i głuchawy.Quentin wszedł do sklepu i zobaczył trzęsącegosię starca, skulonego w fotelu za biurkiem.Po chwili chwiejnie wstał.Najwyrazniej widokwysokiego i silnie zbudowanego nieznajomego wpłynął na niego uspokajająco.- Proszę, niech pan zostanie ze mną, póki nie przyjedzie policja - szepnął do Quentina,rzucając pełne lęku spojrzenia w stronę drzwi prowadzących do tylnego pomieszczenia.- Jesttam dwóch młodzieńców w takim złym nastroju, i nie mogę ich się pozbyć.Zwędzili srebrną122SRłyżkę z tamtego koszyka i jestem pewien, że zabrali też stamtąd stary kompas.Proszę, niechpan tu chwilę zaczeka.Nie chcę być sam.- Zaczekam - odparł Quentin i pochylił się nad pobliskim kontuarem ze spokojemczłowieka, który nie musi chwalić się swoimi umiejętnościami.Obserwował drzwi dotylnego pomieszczenia.Nie zamierzał robić nic więcej.Klienci wrócili do głównego pomieszczenia i na widok Quentina niepewnieprzystanęli.Muskularni, ostrzyżeni na jeża, w koszulkach z napisem Nascar", w nowychdżinsach i drogich sportowych butach, szybko przybrali wojowniczą postawęprofesjonalnych zapaśników.- Nie dam panu za nie dwudziestu dolarów.Nie są tyle warte.Dam panu dziesięć -oznajmił głośno jeden z nich, rzucając panu Beaumontowi na biurko żelazne, ręcznie ro-bione szczypce.Szczypce przewróciły plastikowy kubek z mrożoną herbatą.Pan Beaumontjęknął przerażony i zaczął odsuwać swoje papiery, wyciągając jednocześnie z pudełkapapierowe chusteczki.Ten, który spowodował wypadek, cofnął się, robiąc oburzoną minę.- Przepraszam - powiedział niezbyt przekonująco.Quentin podszedł, wziął szczypce, odłożył je na bok i przesunął stos katalogów,spiesząc z pomocą panu Beaumontowi.Staruszek, trzęsąc się jeszcze bardziej, osuszałchusteczkami jasnobrązowy płyn płynący strumieniem po starym drewnianym blacie biurka.- Pracujesz pan tu?! - ryknął drugi młodzian do Quentina, a jego kumpel się roześmiał.Quentin położył stos katalogów na gablocie.- Robię tu tylko sprawunki.Myślę o kupieniu jakichś szczypczyków.- Wziął szczypcei położył je na gablocie.- Prawdę mówiąc, wezmę właśnie te.I zapłacę dwadzieścia dolarów.Natychmiast przestali się śmiać.- Co, u diabła, pan sobie wyobrażasz?!Quentin obrócił się ku nim bez widocznej złości czy grozby.Obaj jednak się cofnęli,spojrzawszy na jego twarz.Teraz usłyszał słaby dzwięk policyjnej syreny.- Chcę tylko kupić te szczypce i tyle.Po chwili napiętej ciszy prowodyr prychnął.- Cholera, to bierz je pan.I tak nie chcę tych zafajdanych szczypiec.- On i jego kumpelprzeszli obok Quentina i wypadli ze sklepu.Pan Beaumont załamywał ręce.- Och, oni odjadą i zabiorą ze sobą to, co ukradli.Luzanne nigdy mi tego nie wybaczy.- Spróbuję zatrzymać ich do przyjazdu policji.- Och, dziękuję, dziękuję, jest pan taki uprzejmy.Niech Bóg pana błogosławi.Quentin poszedł za dwoma młodzieńcami w stronę najnowszego modelu lśniącegoczerwonego pikapu, zaparkowanego jednym kołem na krawężniku.- Czego, u diabła, pan chcesz?! - wrzasnął kierowca, otwierając drzwiczki.123SR- Chcę, żebyście tu zaczekali i pogadali z miejscowym policjantem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]