[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Thomas i Amelia z pewnością niepowiedzieliby o niej złego słowa, ale Jack nie znał na tyle lordaCrowlanda, by wiedzieć, jak się zachowa, gdyby Grace została przyłapanaw jego - Jacka, oczywiście - łóżku.Co się zaś tyczy księżny.No cóż, nie ulegało wątpliwości, że w tej chwili stara jędza zprzyjemnością zniszczyłaby Grace, gdyby tylko mogła.Grupa podróżników - z wyjątkiem księżny, ku radości pozostałych -spotkała się przy śniadaniu w pokoju jadalnym.Jack był pewien, żezdradzi się ze swoimi uczuciami, kiedy tylko Grace wejdzie do pokoju.Ciekawe, czy zawsze tak będzie? - zastanawiał się.Czy już zawsze na jejwidok będzie odczuwał ten nieopisany, nieprzeparty przypływ uczuć?To było coś więcej niż pożądanie.Znacznie więcej.321RSTo była miłość.Miłość przez wielkie M, ze wszystkimi serduszkami, kwiatkami iwszystkim, czym małe amorki mogły ozdobić to słowo.Miłość.To nie mogło być nic innego.Na sam widok Grace ogarniałago radość.I nie tylko jego, czul tę radość wszędzie wokół siebie.Opromieniała nawet zupełnie obcego człowieka, który siedział tuż za nim.I znajomego siedzącego po przeciwnej stronie pokoju.Jack dostrzegał iwyczuwał to wszystko.To było zdumiewające.Każdego by mogło powalić na kolana!Wystarczyło, żeby Grace spojrzała na niego, a stawał się lepszymczłowiekiem.Jak mogła pomyśleć, że coś zdołałoby ich rozdzielić?!To było po prostu niemożliwe.Nigdy do tego nie dopuści!Podczas śniadania Grace nie unikała go, wymienili mnóstwospojrzeń i ukradkowych uśmiechów.Pilnowała się jednak, by nie szukaćotwarcie jego towarzystwa; nie miał więc sposobności porozmawiać z niąani przez chwilę.Zapewne nie udałoby mu się to, choćby nawet Gracebyła mniej powściągliwa, Amelia bowiem zaraz po śniadaniu chwyciłaprzyjaciółkę za rękę i odtąd nie rozstawała się z nią.We dwójkę razniej - pomyślał Jack.Obie panny przez cały dzieńmusiały tkwić w powozie z księżną.On sam też by po omacku szukałpomocnej dłoni, gdyby był skazany na podobne męczarnie.Wszyscy trzej dżentelmeni podróżowali konno, korzystając z pięknejpogody.Lord Crowland podczas pierwszego postoju na napojenie konipostanowił zająć miejsce w powozie, ale już po trzydziestu minutach322RSwyniósł się stamtąd z pośpiechem, zapewniając, że jazda konna jestznacznie mniej wyczerpująca niż towarzystwo księżny wdowy.- Ale córkę pozostawił pan na jej pastwę? - spytał z łagodnymwyrzutem Jack.Hrabia nie próbował się nawet usprawiedliwiać.- Nie twierdzę, że jestem dumny ze swojego postępowania.- Zewnętrzne Hebrydy - stwierdził Thomas, sadząc obok nichraznym kłusem.- Powiadam ci, Audley, nie ma innej rady, jeśli chcesz żyćw błogim spokoju.Tylko Zewnętrzne Hebrydy.- Zewnętrzne Hebrydy? - powtórzył Crowland jak echo, spozierającna swoich towarzyszy pytającym wzrokiem.- Są niemal równie odległe jak Orkady - wyjaśnił pogodnie Thomas.- A ich nazwa robi znacznie większe wrażenie.- Macie tam posiadłości? - zaciekawił się hrabia.- Jeszcze nie - odparł Thomas.Zerknął na Jacka i dodał: - Może byśodbudował tam stary klasztor? Albo coś o równie niezdobytych murach.Jackowi ten pomysł bardzo przypadł do gustu.- Jakim cudem wytrzymałeś z nią tak długo pod jednym dachem? -zagadnął.Thomas pokręcił głową.- Nie mam pojęcia.Rozmawiamy tak, jakby wszystko było już przesądzone -uświadomił sobie nagle Jack.Istotnie, rozmawiali, jakby już zostałoficjalnie uznany za księcia.A Thomas zdawał się nie mieć nic przeciwkotemu.Wyglądało nawet na to, że nie może się doczekać grożącego muwydziedziczenia.323RSJack obejrzał się na jadący za nimi powóz.Grace uparcie twierdziła,że nie mogłaby wyjść za niego, gdyby był księciem.On jednak niewyobrażał sobie, jak mógłby temu podołać bez niej.Nie był gotów naprzejęcie obowiązków związanych z książęcym tytułem.Ani trochę niebył do tego przygotowany.Grace natomiast, wiedziała co robić.%7łyła wBelgrave od pięciu lat.Z pewnością orientowała się, na czym polegazarządzanie wielkim majątkiem.A całą służbę nie tylko znała z imienia inazwiska, ale orientowała się nawet, kiedy każde z nich obchodziurodziny.Była dobra.Była wyrozumiała.Była sprawiedliwa z natury,obdarzona niezawodnym rozsądkiem i znacznie bardziej inteligentna niżon.Nie mógł sobie wyobrazić wspanialszej księżny.On natomiastzupełnie się nie nadawał na księcia.Ani trochę!Rozważał to w myśli wiele razy, przypominając sobie wszystkiepowody, dla których byłby najgorszym z możliwych książąt, ale czyzdobył się na to, by powiedzieć to głośno i wyraznie?Nie chciał być księciem.Zerknął na Thomasa, który spoglądał na słońce, osłaniając oczy ręką.- Z pewnością minęło już południe - zauważył lord Crowland.-Może byśmy się zatrzymali i coś przegryzli?Jack wzruszył ramionami.Jedzenie zupełnie go nie interesowało.- Ze względu na nasze panie - perswadował hrabia.Jak jeden mąż, wszyscy trzej obejrzeli się przez ramię na powóz.Jack miał wrażenie, że Crowland wzdrygnął się przy tym.324RS- Nie jest to zbyt miła perspektywa - powiedział cicho.Jack uniósłbrew.- Konwersacja z księżną - wyjaśnił Crowland.- Amelia błagała mnie,żebym pozwolił jej dosiąść konia, kiedyśmy je poili.- Byłoby to okrucieństwem wobec Grace - stwierdził Jack.- To właśnie powiedziałem córce.- Ale sam uciekłeś z powozu - mruknął Thomas, uśmiechając sięlekko.Crowland przekrzywił głowę na bok.- Wcale się tego nie wypieram.- A ja nie będę ci tego wypominał.Jack słuchał tej wymiany zdań z niewielkim zainteresowaniem.Według jego obliczeń byli mniej więcej w połowie drogi do Butlersbridge;coraz trudniej mu było skupić się na błahostkach.- O jakąś milę stąd jest polanka - oznajmił.- Nieraz się tamzatrzymywałem.Całkiem odpowiednie miejsce na piknik.Książę i hrabia skinęli głowami na znak zgody i kilka minut pózniejwszyscy dotarli na miejsce.Jack zsiadł z konia i ruszył natychmiast wstronę powozu.Stajenny pomagał już damom przy wysiadaniu, aleponieważ Grace była ostatnia, Jack bez większego trudu mógł podać jejrękę, gdy wynurzyła się z wnętrza pojazdu.- Bardzo pan uprzejmy, panie Audley - podziękowała mu Grace.Był to zwykły grzecznościowy zwrot, ale w jej oczach Jack dostrzegłtyle ciepła.- Cała przyjemność po mojej stronie, panno Eversleigh.325RSWpatrywał się w jej usta.Ich koniuszki uniosły się ku górze niemalniedostrzegalnie.Miała ochotę uśmiechnąć się do niego.Widział towyraznie.I czuł.- Ja zjem w powozie! - oświadczyła księżna ostrym tonem.- Tylkodzikusy jedzą, siedząc na ziemi!Jack klepnął się w pierś i uśmiechnął się od ucha do ucha.- Stwierdzam z dumą, że jestem dzikusem.- Odwrócił się do Grace.-A pani?- Ja również.Starsza dama obeszła dokoła polankę - żeby rozprostować nogi, jakto określiła - po czym zniknęła znów w głębi powozu.- Niełatwo jej pogodzić się z sytuacją - zauważył Jack, spoglądającza odchodzącą.Grace, która właśnie zapoznawała się z zawartością piknikowegokosza, na te słowa podniosła wzrok.- Cóż to ma znaczyć?- Nie będzie miała kogo dręczyć w powozie - wyjaśnił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]