[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodz, zobaczysz coś! - Podeszła do wielkiego gobelinu i odchyliwszy róg, pokazałaDuncanowi ukryte drzwi.- Co to?- To drzwi do pokoju narożnego.Chodz! Pochyleni weszli pod gobelin iprzecisnąwszy się przez wąską szparę w drzwiach, stanęli na progu pomieszczenia.- A niech mnie! - wyjąkał Duncan.- Tu się paliło!- Wiesz, coś mi się nie zgadza.Pani Fields wspomniała, że tamtego feralnego dniawiał wiatr od morza.Powiedziała także, że Elms of Goram i sąsiedni dom zostały dopiero nakońcu zaatakowane przez płomienie, ale to chyba niemożliwe.- Miasteczko leży na wschód od dworu - zaczął z namysłem Duncan.- I dom twojego ojca także.A tymczasem pałac zaczął się palić pierwszy.To dziwne. - Tak, nie rozumiem tego, ale może pani Fields nie pamięta już dokładnie.Sandra ostrożnie przeszła kilka kroków.- Zwróciłeś uwagę na tapetę?- Tak, takie same ptaki.- Właśnie, i spójrz tam, ślady schodów.Oboje przesunęli wzrokiem po odcinającym się na ścianie jaśniejszym zygzaku,biegnącym aż pod sufit.W miejscu, gdzie się kończył, przybite były solidne deski.- Tam jest na pewno wejście do pokoiku na wieży.Duncan nagle chwycił mocniej ramię Sandry i wczepił się w nie paznokciami, zprzestrachem wpatrując się w sufit.W szarej poświacie brzasku wydawał się trupio blady.- Wolałbyś tam nie wchodzić? - domyśliła się.Nic nie odpowiedział.- Jeżeli pomożesz mi przynieść tu stół i ustawić coś na nim, to dalej już sobie poradzę- przekonywała.Duncan pokiwał głową nieobecny duchem.- Bierzmy się do pracy!Przeciągnęli stół i ustawili w miejscu, nad którym w suficie przybite były deski.Duncan przyniósł krzesło i postawił je na stole, a Sandra w tym czasie rozejrzała się zanarzędziami.Kiedy już wdrapała się na stół, Duncan ocknął się.- Zejdz! Ja to zrobię! - powiedział, po czym wspiął się na ustawioną konstrukcję izabrał się do usuwania solidnych desek.Deszcz nadal uderzał o szyby, ale za oknem wstawał świt i w pomieszczeniu robiło sięcoraz jaśniej.Kiedy mniej więcej po godzinie Duncan uporał się z robotą, ich oczom ukazał sięwłaz, niestety także zabity deskami.Duncan pracował z coraz większym zapałem, gwózdz pogwozdziu spadał na podłogę.- Teraz moja kolej - powiedziała Sandra, kiedy skończył.Widziała bowiem, że cośpowstrzymuje tego silnego mężczyznę przed otwarciem wejścia do pokoju na wieży.Zamienili się więc miejscami.Dziewczyna pchnęła pokrywę włazu, która po chwiliustąpiła.Kurz i śmieci posypały się z góry na jej głowę.- Przynieś z mojej sypialni świecę - poprosiła Sandra.- Tu jest zupełnie ciemno.Czekając na Duncana, wsłuchiwała się w odgłosy deszczu uderzającego o dach.Duncan wrócił ze świecznikiem i podał go Sandrze.Dziewczyna nie bez strachu, mimo że była asekurowana, wdrapała się na oparcie krzesła.Teraz już mogła swobodnierozejrzeć się po pomieszczeniu na górze.- Och, jak tu wspaniale! - zawołała, zadzierając głowę.- Tak, tam jest pięknie.- Głos Duncana dochodził do niej jakby z innego świata.- Wiesz co, Duncan? Tutaj ukryty jest prawdziwy skarb, obrazy namalowane przeztwojego dziadka! Ha, więc to tutaj wszystko pochowali.Obróciła się ostrożnie, żeby obejrzeć drugą część pomieszczenia.Poczuła mocniejszyuścisk Duncana na swych kostkach.- O, jeszcze więcej obrazów, całe mnóstwo.I.wiesz, przede mną.Zamilkła gwałtownie.- Co się stało? - zapytał zaniepokojony.Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami, a potem zaczęła krzyczeć jak opętana.Krzesło zachwiało się.Duncan ledwie zdążył złapać Sandrę, cudem nie spadła na ziemię.Zwiecznik potoczył się w kąt, ale na szczęście płomień zgasł.Sandra wyrwała się Duncanowi i pobiegła do swej sypialni.Kiedy pośpieszył za nią,znalazł dziewczynę na łóżku, zwiniętą w kłębek, drżącą niczym w gorączce.Próbował jąuspokoić, ale ona tylko potrząsnęła głową.- Zamknij! - jęknęła.- Zamknij ten straszny pokój.Zamknij, słyszysz!Szybko zamknął drzwi i spuścił gobelin.Potem wziął dziewczynę w ramiona.- Jesteś taka blada.Coś ci dolega?Pokręciła głową i mocniej przywarła do niego.- Och, Duncanie! Mój kochany - zaszlochała.- Co oni tobie zrobili?Wiedziała, że do końca życia nie zapomni tego, co ujrzała w pokoiku na wieży.Na podłodze obok wielkiego obrazu przedstawiającego samotnego wilka wyjącego doksiężyca leżały szczątki dwojga ludzi.Sandra i Duncan, trzymając się za ręce, szli wąskimi uliczkami miasteczka.Siąpiłdeszcz.Sandra wystawiła twarz, pozwalając kroplom obmywać ją z łez.Sprawiało jej to ulgę.Kierowali się w stronę posterunku policji.Sandra bywała tam już wcześniej wzwiązku z samobójczą śmiercią ojca i kłopotami finansowymi, które po sobie pozostawił.Nieliczni przechodnie, których mijali, patrzyli ze zdumieniem na osobliwą parę:przystojnego młodzieńca w przykrótkim habicie i młodą kobietę z wyższych sfer, której ztwarzy ściekały krople deszczu.- Zmarłych nie powinno się pochować - odezwał się Duncan znienacka.- Powinno sięich ułożyć do snu w pięknej komnacie. - Pamiętasz? - zapytała.- I tak, i nie.- Teraz dopiero rozumiem, dlaczego mieszkańcy Elms of Goram chcieli się ciebiepozbyć.Na pewno cię rozpoznali.A kiedy zobaczyli w moim pokoju rysunek wilka, domyślilisię, że się spotkaliśmy.Zagryzła wargi w zamyśleniu, a po chwili dodała:- Nie wydaje mi się, by wszyscy troje byli wprowadzeni w całą sprawę.Rysunek ześciany w moim pokoju zerwała Moira albo Colin, albo lady Cynthia.Ten, kto to uczynił,działał powodowany strachem, że obrazek zobaczy dwoje pozostałych członków rodziny.Pani Fields także rozpoznała motyw.Kiedy pokazałam jej twój obrazek, zachowywała się tak,jakby ujrzała ducha.Sądziła, że płótna namalowane przez twojego dziadka zostały zniszczonena wiele lat przed twoim urodzeniem.Duncan nic nie odpowiedział, szli więc w milczeniu.Komisarz Wright przywitał Sandrę uprzejmie:- Dzień dobry, panno Winter.Zapraszam do środka.Jest pani całkiem przemoczona.No cóż, ostatni raz widzieliśmy się w niezbyt miłych okolicznościach.Może dziś sprowadzająpanią do nas mniej ponure sprawy?- Niestety nie - pozbawiła go złudzeń Sandra.W kilka godzin pózniej Elms of Goram wypełniło się obcymi ludzmi, którzy staranniezbadali zamknięte od lat pomieszczenie na górze.Komisarz Wright zwołał do zielonego salonu całą rodzinę: lady Cynthię, najwyrazniejprzytłoczoną nadmiarem trosk, Colina i Moirę, a także Emersona, jedynego spośródsłużących, który pracował w pałacu przed dwudziestu laty.Sandra weszła razem z Duncanem.Zebrani zerkali na zmianę to na niego, to na komisarza.Colin, ujrzawszy jasne włosy i błękitne oczy Duncana, popatrzył pytająco na Sandrę.Nic nie mówiąc, skinęła lekko głową.Colin zacisnął usta, ale nie wyglądał na zagniewanego.Na jego twarzy malowało się raczej zmęczenie.- Co tu robi ten zakonnik? - zapytała Moira ostro.- To jeden z pomocników ojca Andrzeja - wyjaśnił komisarz.- Zresztą państwo napewno go znają, sami się przecież zatroszczyliście, by trafił na wzgórze do klasztoru świętegoKrzysztofa.- Tak, przypominam sobie - odezwał się Colin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •