[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smerda blady i wylękły drżał.Jakieś przykre milczenie nastąpiłopo tych wyrazach, lecz stary bartnik, nie zmieszany wcale, uśmiechał się tylko.Zdawało się, że te słowa były nieszczęśliwym proroctwem, gdyż w tejże chwiliprzed dworem zatętniało i kilkanaście głosów dało się słyszeć.Piastun nastawił148ucha, zmarszczył się i ręką pośpiesznie wskazał na komorę, której drzwi już napół otwarła gospodyni.- Miłościwy panie - odezwał się Piastun - wiem, kto wy jesteście, schrońcie się,może Myszki was szukają.u mnie bezpieczni jesteście.Gości bogi zsyłają.Wyrazy te wyrzekł z powagą i spokojem i powtórnie na drzwi wskazywał.Chwostek sam nie wiedział, co począć, trwoga go wreszcie zapędziła dokomory, którą staruszka za nim i smerdą zatrzasnęła.Auczywo u ogniska zapaliwszy Piastun spokojnie wyszedł przed dwórpodnosząc je do góry.Kilku jezdnych stało u wrót.- Ojcze - zawołał Myszko z krwawą szyją - nie wiecie, co się stało! Chcieliśmykrwi ludzkiej oszczędzić, trzy dni i trzy noce siedzieliśmy czatując na zbója! Byłw naszych rękach i uszedł.Lecz z głodu chyba zdechnie w lesie i nie da sobierady, bo mu się rozbiegli ludzie, a opój ten sam w puszczy nie potrafi sięrozeznać.Może też go który z naszych napotka i zadławi.Konie napoimy ipilno nam do dworów.Wnet czeladz Piastunowa poszła z wiadrami do studni, konie pojono i Chwostekw komorze schowany mógł słyszeć, jak go wyklinano i nań się odgrażano.Kilkarazy ze złości rzucił się ku drzwiom, od których go smerda ledwie potrafiłodciągnąć.Dobry czas trwało pojenie koni i ludzi, bo Myszkom wyniesiono miodu.Zmiechy ich i krzyki dolatywały do uszu zamkniętych, aż ustały; zatętniły koniei jezdni w dalszą popędzili drogę.Gdy ucichło wszystko, Piastun milczącposzedł otworzyć drzwi, więzniów wypuścić.- Idzcie - rzekł - niebezpieczeństwo minęło!- Kmieciu dobry - zawołał Chwostek - proszę was do mnie na gród w gościnę,winienem wam wiele.- Nie - rzekł Piastun - prawo nasze kazało tak i obyczaj.Nie z miłości dla wasuczyniłem to, bo nie miłuję was, ale dla rozkazu bogów.Idzcie w pokoju.Ktowie, gdzie się spotkamy.Chwostek stał zachmurzony.- Ty na mnie ręki nie podniesiesz! - zawołał.- Miłościwy panie - rzekł Piastun - jak miry pójdą na was i zawołają, pójdę i ja.Mówiąc to ustąpił mu z drogi, a Chwostek pośpiesznym krokiem wyrwał się zchaty, nie mówiąc słowa i nie patrząc za siebie.Wrota się za nim zamknęły; nocbyła czarna, milcząca.W dali tylko pobłyskiwało jezioro i na wysokim stołbie ugóry ogień, wedle zwyczaju rozniecony, czerowanym światłem migał.Chwostek ze sługą znikli w ciemnościach.Piastun odetchnął lżej, gdy ich niestało.149ROZDZIAA 19Nazajutrz w chacie Piastunowej życie powszednie szło trybem zwyczajnym.Pogodny wieczór świecił zachodzącym słońcem.Na szopie bocian klekotał,niemowlętami swymi zajęty, na łące rżały konie, owieczki bure wracały do szopi u wrót domowych dopominały się wnijścia.Wróble świergotały pod strzechąniespokojnie, jaskółki unosiły się wysoko, krążąc w powietrzu i zapowiadającpogodę.Od jeziora na wyżary ciągnęły kaczki sznurami i stadami.Stary, nad stołem sparty, zadumany siedział.Tu cicho jeszcze było i wesoło, adokoła zbroiło się i poruszało wszystko.Myszkowie obwoływali lud, tejże nocymiały błysnąć wici ogniste po pagórkach.Posłańcy biegali od chaty do chaty.Około wieży na grodzisku widać było ruch i krążące światła.Stada kneziowskiespędzano z pastwisk, aby ich nie zajęli kmiecie, których gromady już się pokrańcach lasów pokazywały.Z chaty Piastunów, w której stary bartnik siedział zniedorosłym syneczkiem, wysłać nie było kogo, czeladz tylko uzbrojono, aby zinnymi ciągnąć mogła.Dzikie okrzyki jakieś rozlegały się z dala, w których rozpoznać nie było można,czy z kup kneziowskiej dworni na zamek się ściągających pochodziły, czy zgromad kmiecych, które już się zbierały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]