[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Holender jest prawdziwy, myślał.Jest autentycznym żywym człowiekiem iona go zna.Może nawet przyprowadziła go tu, do tego pokoju.- Dlaczego szóstką? - spytał.- Dlaczego tylko tą linią?- Hhff - odpowiedziała Heather Covington.Coś trzymała w ustach, coś kruchego.Jejlewe ramię wystrzeliło do góry, Lowboy usłyszał odgłos ssania.Przez moment zapachniałobutanem, następnie palonymi migdałami, wreszcie ludzkim potem.- Panno Covington? - zagadnął.- Zamknij paszczę.- szepnęła, kuląc głowę, aż schowała ją całkowicie.Bez głowywyglądała jak potwory na starych mapach świata.Nadal wydawała odgłos ssania przez zęby,trzymając ciało absolutnie nieruchomo.- Małe dzidzi - powiedziała, kładąc lewą dłoń napodłodze.Odkaszlnęła, nie zasłaniając ust.- Małe dzidzi.Malutki dolarek.W powietrzu było teraz pełno dymu, który wciskał mu się do tchawicy jak węgorz.Lowboy zakrył dłonią usta, potem oczy, potem całą twarz.Gdy ją odsłonił, HeatherCovington leżała rozwalona na plecach, z rękami pod głową, posapując z cichymukontentowaniem.Jej prawe oko było otwarte, ale lewe zamknięte.W rowku międzypiersiami miała szklaną główkę fifki wielkości naparstka, która z każdym jej oddechemkolebała się jak boja.Dym piął się ku miastu jak drabina.- Coś ci powiem - rzekła.- Wcale nie myślałam, że mnie zerżniesz.Przygryzł wargę i spojrzał w jej stronę.- Jak to nie?- Jestem szpetna jak bura suka.Lowboy wbił wzrok w kieliszeczek i myślał, co jej odpowiedzieć.Wreszcie uniósł sięna łokciu, przyjrzał jej się z bliska i stwierdził, że miała rację.Jej twarz była płaska i bezwyrazu jak patelnia.Odkaszlnęła.- Nie zawsze byłam brzydka, wiesz? Kiedyś byłam małą, słodką blondyneczką.- Wiem - powiedział Lowboy.- Widziałem pani paszport.- Słyszałeś kiedy o doktorze Z.? - westchnęła i zaczęła podwijać rękawy.- Zizmor,mam na myśli.Jonathan Zizmor, doktor medycyny.Zyd, specjalista od spraw skórnych, zTrzeciej Alei.- Widziałem jego ogłoszenia - odrzekł Lowboy.Uśmiechnął się szeroko.- Zawsze misię podobało to: BRODAWKI? - znamiona? - czyraki?, wszystko amarantowymi literami.- To ten - potwierdziła Heather Covington.- Ten sam.Wyciągnęła w jego stronę poszarzałe przedramię, przeciągnęła dwoma palcami poskórze, wreszcie obie ręce uniosła żałobnym gestem do twarzy.W jej czarnych oczach już nielśniły światła.Teraz te oczy wyglądały jak dwie dziurki w kartce papieru.- Jonathan Zizmor mi to zrobił - powiedziała.Wtem z góry spadł na nich łomot, jak młotek na gwózdz, i cień przesłonił wszystko.Nad kratą kucał mężczyzna w mundurze i odpinał coś ciężkiego od pasa.- To ty, Rafa? - spytał mundurowy, świecąc latarką w dym.Jego głos zabrzmiał mile iłagodnie.- Heather Covington, sierżancie Martinez.Ocknęła się już całkiem, a jej ciało nabrało solidności kamiennego łuku.Prawą rękąprzytrzymała Lowboya za kark i nachyliła się, aby usunąć go z pola widzenia.Lowboy niemógł zobaczyć policjanta, usłyszał tylko, że ten klęka na kracie.Głowa Heather Covingtonlekko drżała, jak u staruszki albo alkoholiczki, lecz jej spojrzenie było bystre, klarowne ipełne nienawiści.Lowboy przycisnął się plecami do ściany.- Zmierdzi tam u ciebie na dole jak za dawnych dobrych czasów, Rafa - powiedziałpolicjant.- Zmierdzi, jakbyś coś sobie gotowała.- Palę kokę, sierżancie Martinez - odparła wesoło Heather Covington.- Próbuję jakośzabić czas.Policjant westchnął ciężko.- Dzięki, Rafa.Dzięki, że zdradzasz mi sekrety swojego życia.- Cisza pomiędzy jegooddechami była absolutna.- Ale co ty tam robisz w kącie? Czemu się nie odwrócisz i niepogadasz ze mną?Heather Covington przymknęła oczy i przygryzła czubek języka.- Nie mogę - rzekła kategorycznie.- Naprawdę nie mogę, panie posterunkowy.Jestemnieubrana.Przez chwilę policjant nie wydawał żadnych dzwięków.Gdy znów się odezwał, jegogłos był całkowicie wolny od emocji, zrównoważony i gładki jak głos chirurga proszącegoinstrumentariuszkę o sterylny gazik.- Kto tam z tobą jest, Rafa?Odwróciła głowę, aby mu odpowiedzieć, a tymczasem Lowboy odepchnął się piętamiod ściany i wyślizgnął jak noworodek spomiędzy rozłożonych nóg Heather.Ryk ulicywstrząsnął pomieszczeniem jak pudełkiem zapałek, policjant walił latarką o kratę, aleLowboy był już z powrotem w tunelu.Wybiegłby prosto na tory, gdyby nie plusk wody, którygo uratował w ostatniej chwili - wyhamował na samym wyszczerbionym skraju rampy.Chwiał się i zataczał jak pijak na końcu molo.Odczekał tak długo, jak zdołał wytrzymać.Nikt go nie gonił.jazdaMoże ją aresztował, pomyślał.Może ją zastrzelił.Może teraz do spółki palą kokę.Otworzył oczy jak najszerzej, zamknął, otworzył ponownie, usilnie próbując coś dostrzec wotaczającej go czerni.Dwa razy dobiegł go odgłos szeleszczących liści.Odliczył od jednegodo stu, zrobił kilka głębokich wdechów, potem odliczył od stu do jednego.Gdy skończył,ruszył ku następnej stacji.Z tunelu szedł coraz silniejszy podmuch.Nadjeżdża pociąg z centrum, ocenił Lowboyi to mu pomogło odwrócić myśli od tego, co się działo.Ekspres, doszedł do wniosku,oszacowawszy siłę podmuchu za pomocą rozstawionych palców.Pociąg przelotowy doBronksu.Linia D.Przyspieszył kroku, całkowicie owładnięty odgłosem pociągu.Czuł, że majasno w głowie, i sprawiało mu ulgę, że jest sam.Znów był ukryty, bezpieczny jak nigdy, wbezświetlnych, bezpowietrznych trzewiach świata.Otaczający go zewsząd szum był słodkidla ucha, nasilał się wraz z podmuchem, jakby miał mu coś do powiedzenia.Lowboyprzyłożył głowę do ściany tunelu i słuchał.Lata pózniej, w dumnym osamotnieniu, do którego niemal całe jego uprzednie życiebyło próbą kostiumową, Lateef zarzekał się, że od pierwszej chwili poznał się na VioletHeller.Gdyby nie to, zaraz odesłałby ją do domu: nie mówiła mu dostatecznie dużo, żebywarto ją było maglować.Miałem przeczucie co do Violet, od samego początku, powtarzałcicho, po czym wycofywał się za swój słynny nieobecny uśmiech.Prawdą jest, że przetrzymał ją u siebie w gabinecie, bo wyglądała jak z portretuBreughla - niezdarna i niepokalana zarazem - a także dlatego, że chwilowo nie miał do robotynic innego, jak tylko czekać.Wydawała się ekscentryczna, bez dwóch zdań, i uparta - niesposób było, Bogu dzięki, wyobrazić jej sobie w histerii - lecz w przeciwieństwie dowiększości matek, z którymi stykał się w ramach obowiązków służbowych, nie dawała sobieodebrać samokontroli.Odmawia mi tej satysfakcji, pomyślał Lateef, i myśl ta go zaciekawiła.Ani przez moment jednak nie podejrzewał, że Violet Heller ma do odegrania jakąś konkretnąrolę, czy to w ramach Osób Zaginionych Kategorii Specjalnej, czy poza tymi ramami.Niepodejrzewał - aż do tego telefonu.Jej reakcja na raport kryminalny w sprawie syna była jak najbardziej przewidywalna:zesztywniała, jakby inspektor właśnie jej się oświadczył, i posłała mu charakterystycznespojrzenie, do jakiego był przyzwyczajony od pierwszego dnia na służbie.Jeśli milczała, totylko dlatego że w ustach jej zaschło z wściekłości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]