[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale ja nie umiem! - wykrzyknęła ofiara.- Ja ciągle z tym żyję.- Panie Pope? - prowadzący program znów zwrócił się do Sama.Sam odchrząknął.Starał się oddzielić własną sytuację życiową od tej, która była przed-miotem dyskusji, jednak czuł, że chociaż stoi po stronie ofiary, winę ma wypisaną na twarzy.- Nasz system sprawiedliwości odrzuca zasadę  oko za oko" - powiedział powoli.- A tooznacza, że zemsta jako taka nie jest niczym dobrym.Jednak zadośćuczynienie za wyrządzonekrzywdy to co innego.- Sam z przyjemnością zapłaciłby odszkodowanie za szkody, które spo-wodował, jeśli tylko dzięki temu wszystko wróciłoby do normy.Chętnie zapłaciłby wszystkierachunki za leczenie Michaela, opłaciłby jego prywatnego nauczyciela, kupiłby mu wszystko,jeśli to tylko mogłoby coś pomóc.- Jeśli osoba napastowana cierpiała i cierpi w dalszym ciągu,zarówno psychicznie, jak i fizycznie, jeśli na skutek doznanych krzywd nie jest w stanie nor-malnie żyć, to ma prawo wytoczyć proces o odszkodowanie.- To jest zwykła chciwość - oświadczył napastnik.- Po prostu chcą pieniędzy.SR Sam w duchu życzył sobie, żeby coś tak prostego jak pieniądze było w stanie rozwiązaćjego problemy, kiedy słowa poszkodowanej jeszcze bardziej pogorszyły jego samopoczucie.-%7ładna kwota pieniędzy nie jest mi w stanie wynagrodzić tego, przez co przeszłam.I tak dalej, argument za argument, emocje rozpalone do białości - dokładnie tak, jak so-bie tego życzył producent.Emocje Sama też rozpaliły się do białości.Czuł się winny.Czuł sięjak oszust.Czuł, że nie jest wart, by ludzie oglądali go w telewizji, a już tym bardziej, gdy wy-stępował w roli autorytetu, który miał bronić poszkodowanej.Poczuł niewypowiedzianą ulgę,gdy program dobiegł końca.Nieco pózniej, wracając do pracy, natknął się na Johna w restauracji na parterze biurow-ca.Przy stolikach siedziało wiele osób, kobiet i mężczyzn w służbowych garniturach i kostiu-mach, a gwar rozmów przerywało stukanie srebrnych sztućców o porcelanę.John siedział samnad posiłkiem, który wyglądał na olbrzymie śniadanie, i z rozłożoną gazetą w ręku.Wyglądałona to, że wreszcie nadarzała się sposobność, na którą Sam czekał od wielu dni.John był odprę-żony i nie zajęty pracą.Nie chcąc spotkać się z odnową, Sam przysiadł się do niego bez pytania.- Musimy po-rozmawiać - powiedział.John przewrócił stronę i złożył gazetę.- Zrobiłem sobie przerwę w pracy.Czy to nie mo-że chwilę poczekać?- Biuro nie jest najlepszym miejscem na tego typu rozmowę.Zciany mają uszy, a niechciałbym, żeby to dotarło do Johna Stewarta.John przeżuwał kęs śniadania.Wreszcie przełknął, popijając świeżo wyciśniętym sokiempomarańczowym.Sam zamówił kawę.- Jak nowe mieszkanie?- Wspaniałe - rzucił John i zabrał się za porcję bekonu.- Wszystko już urządzone?- Mhm.- Potrzebujesz w czymś pomocy? Trzeba zawiesić jakieś obrazy, półki, wbić haki w ścia-nę?- Wszystko jest zrobione.Sam skinął głową.Podejrzewał, że już jakiś fachowiec zdążył to zrobić, ale czuł się jakośdziwnie.Nawet nie mógł zliczyć, ile razy wyręczał Johna w takich technicznych robotach.-Jeśli mógłbym ci w czymś pomóc, powiedz.Nowe mieszkania mogą być przygnębiające jakdiabli, dopóki człowiek ich nie urządzi tak jak chce.SR John wytarł ręce w serwetkę, po czym przewrócił stronę gazety.- Mieszkanie jest jużumeblowane, więc nie ma czego urządzać.- Więc podoba ci się?- Gdyby mi się nie podobało, to bym go nie kupił.Sam uśmiechnął się do kelnerki, dziękując za kawę, którą mu właśnie przyniosła.- Pewnie musisz się tam dziwnie czuć po tylu latach mieszkania w domu pełnym dzieci.-Próbował sobie wyobrazić własny dom, kiedy dzieci wyjadą do college'u, a ich pokoje pozosta-ną ciemne i puste.Dobre w tym wszystkim będzie tylko to, że będzie miał Annie tylko dla sie-bie.Będą się mogli kochać, gdzie tylko przyjdzie im na to ochota.Jeżeli w ogóle będą się ko-chać.Jeszcze tego nie robili.Ani razu od czasu incydentu z Teke.John jadł, nie przerywając czytania.Sam obserwował go przez chwilę.Wreszcie zaczerpnął powietrza i zaczął: - Nie wiem,czy ciągle jesteś zły, czy się boisz, a może umierasz z głodu albo ta gazeta jest bardziej intere-sująca niż ja.Nie wygłupiaj się, John.Zostaw w spokoju tę cholerną gazetę i porozmawiaj zemną.John odłożył gazetę.Lewą ręką oparł się o krzesło, a prawą uniósł tost do ust.- Boję się?- spytał zdziwiony.- %7łe usłyszysz ode mnie parę słów prawdy.John przełknął kęs.- Na przykład?- Na przykład, czy naprawdę musiałeś się wyprowadzić z domu? Na przykład, czy zda-jesz sobie sprawę, co to znaczy dla dzieci? Na przykład, czy naprawdę wszystko się skończyło?John nawet nie mrugnął okiem.- Tak.Tak.Nie wiem.Sam odwrócił wzrok i poczuł, że zaczyna go oblewać pot.- Jezu Chryste, czy tak się maskończyć dwadzieścia lat przyjazni?- Ty mnie o to pytasz? To ty zniszczyłeś naszą przyjazń.I znowu wróciło poczucie winy, tak silne jak w czasie nagrywania programu telewizyj-nego.- Czy to naprawdę musiało zniszczyć przyjazń? Nie ma sposobu, żeby coś z niej ocalić? -Podniósł dłoń.- Nie odpowiadaj, jeśli masz wyrzucać z siebie jakieś pełne złości banały.- Po-chylił się i ściszył głos: - Posłuchaj.To, co się stało tamtego popołudnia, już się nie odstanie.Przepraszam za to z całego serca, ale nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić.Próbuję jakoś ztym żyć, ale to jest ciężkie, bo nagle ty znikasz z naszego życia.Nie chcę tego, John.%7ładne znas tego nie chce.John niewzruszony jadł śniadanie.SR Jego spokój dodał Samowi odwagi, by dalej dowodzić swoich racji.- To, że się wypro-wadziłeś z domu, dla wszystkich jest ciężkie.Michael teraz jest w ośrodku, ale już wkrótcewróci do domu, do normalnego życia.Twoja przeprowadzka mu w tym nie pomoże.- Znówpodniósł dłoń.- Zostaw już w spokoju tę złość.Nie odpowiadaj mi monosylabami.Porozma-wiaj ze mną, John.Powiedz mi szczerze, co tak naprawdę czujesz.Możesz stwierdzić, że niemam prawa tego wiedzieć, ale tu nie chodzi tylko o mnie.Jest jeszcze Annie i dzieci.John zacisnął usta w wąską linię.Kiedy podniósł wzrok, patrzył Samowi prosto w oczy,aż ten pomyślał, że wreszcie udało mu się osiągnąć to, o co mu chodziło.- Szczerze? Co czuję? Myślę, że wyprowadziłem się z domu na zawsze.- Ale dlaczego? - wyrzucił z siebie Sam.Nie umiał sobie wyobrazić życia bez Johna wzasięgu ręki.To John potrafił sprowadzić go na ziemię, gdy przychodziły mu do głowy jakieśszalone pomysły.Teraz wyglądało na to, że John nie potrafił zapanować nad własnymi szalo-nymi pomysłami.- Szóstego pazdziernika kochałeś Teke, a ósmego już ci przeszło? Ot, tak poprostu? - Sam pstryknął palcami.- To przecież nie ma sensu.- Ma - powiedział John - jeśli już wcześniej to nie była wielka miłość.Dochodzę teraz downiosku, że moje małżeństwo mogło się rozpaść już na samym początku.Bo czy to był zwią-zek z Teke, czy z Teke, Samem i Annie? Zastanów się, Sam.To był dziwaczny układ.- Ale działał.- Dziwaczny układ - upierał się John [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •