[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie to, co dziś.–No cóż, za parę lat staniemy się świadkami pierwszego aktu dramatu, prawda? Ile gatunków zabijemy w tym roku? Pogarszająca się sytuacja z warstwą ozonową… Na Boga, Carol, dlaczego ludzie nic nie rozumieją? Nie widzą, co się dzieje? Nic ich to nie obchodzi?–Ależ Kevin, oczywiście, że nic nie rozumieją i, oczywiście, nic ich to nie obchodzi.Rozejrzyj się dookoła.– Restauracja wypełniona była dostojnymi ludźmi w dostojnych garniturach, niewątpliwie dyskutujących na bardzo dostojne tematy przy niewątpliwie bardzo dostojnej kolacji.Żaden z nich nie miał nic wspólnego z kryzysem na skalę planety, wiszącym im przecież nad głową niczym miecz Damoklesa.Gdyby warstwa ozonowa miała zniknąć, a najprawdopodobniej zniknie, wysmarują się protektorami tylko po to, by wyjść na ulicę, protektory zapewne pomogą im przeżyć – ale co z gatunkami naturalnymi, ptakami, jaszczurkami, wszystkimi tymi stworzeniami, które nie są w stanie wysmarować się protektorami? Badania wykazywały, że wskutek nie wchłoniętego przez ozon promieniowania ultrafioletowego oślepną one przez wypalenie nerwów wzrokowych i globalny ekosystem rozsypie się jak domek z kart.–Czyżbyś rzeczywiście sądził, że ci ludzie cokolwiek o tym wiedzą i że cokolwiek ich to obchodzi?–Chyba nie.– Jej rozmówca z przyjemnością napił się białego chablis.– I co, coraz to dodajemy nowe zagrożenia, prawda?–Niedawno jeszcze prowadziliśmy wojny, co utrzymywało w normie naszą populację na tym poziomie, że nie byliśmy w stanie rzeczywiście zagrozić Ziemi, ale teraz wszędzie mamypokój, zwiększamy możliwości przemysłowe i wygląda na to, że pokój jest w stanie zniszczyć nas znacznie skuteczniej niż wojna.Co za ironia!–Nie zapominaj o współczesnej medycynie.Moskity wywołujące malarię całkiemnieźle ograniczały populację ludzką… Waszyngton był niegdyś malarycznym bagnem idyplomaci uważali go za placówkę wysokiego ryzyka! No więc wymyśliliśmy DDT.Sprawdziłosię z moskitami, ale okazało się tragiczne w przypadku jastrzębia wędrownego.Nic nigdy sięnam nie udało.Nic a nic – stwierdził autorytatywnie Mayflower.–A co, jeśli… – Towarzysząca mu kobieta pozostawiła to pytanie niedopowiedziane.–Jeśli co, Carol?–Co jeśli natura wymyśli coś, by ograniczyć populację ludzi?–Hipoteza Gei? – Kevin uśmiechnął się pobłażliwie.Hipoteza Gei zakładała, że Ziemia sama w sobie jest organizmem myślącym, samokorygującym, zdolnym regulować liczebność zamieszkujących ją gatunków.– Nawet jeśli jest ona słuszna, a mam szczerą nadzieję, że jest, to my, ludzie, działamy zbyt szybko, by Gea poradziła sobie ze skutkami naszych działań.Nie, Carol, zawarliśmy pakt samobójczy, ginąc zabierzemy ze sobą wszystko, co nas otacza.Za sto lat, kiedy populacja ludzi na Ziemi zmniejszy się do mniej więcej miliona, ci, co ocaleli, będą świadomi, co zrobiliśmy źle, przeczytają książki, obejrzą taśmy pokazujące im raj, w którym niegdyś żyliśmy, przeklną nasze imiona i, jeśli dopisze im szczęście, nauczą się czegoś na naszych błędach.Może.Ale szczerze w to wątpię.Nawet jeśli zechcą skorzystać z popełnionych przez nas pomyłek, bardziej będzie ich obchodzić technika budowania elektrowni atomowych, napędzających elektryczne szczoteczki do zębów.Rachel miała rację.Nastąpi kiedyś Cicha Wiosna, ale wówczas będzie już za późno.– Kevin zabrał się do sałatki, zastanawiając się, jakie ciężkie pierwiastki skumulowały się w sałacie, a jakie w pomidorach, bo jakieś musiały się w nich skumulować, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.O tej porze roku sałata mogła pochodzić wyłącznie z Meksyku, gdzie farmerzy stosowali bardzo różne środki, by uzyskać wartościowe plony, pomocnik kucharza może ją przemył, a może nie, więc siedź tu teraz w luksusowej restauracji, jedząc drogi lunch i trując się dokładnie tak, jak na jego oczach truła się cała planeta.Prawda ta zawarta była w jego zrezygnowanym, świadomym zagrożenia spojrzeniu.Jest gotów do rekrutacji, pomyślała Carol Brightling.Najwyższy czas.Zapewne ściągnie ze sobą paru dobrych ludzi, nie zabraknie dla nich miejsca ani w Kansas, ani w Brazylii.Półgodziny później przeprosiła go i udała się do Białego Domu na cotygodniowe spotkanie gabinetu.* * *–Cześć, Bill.– Gus siedział w gabinecie swego biura w Budynku Hoovera.– Co jest grane?–Oglądałeś rano telewizję? – odpowiedział pytaniem Henriksen.–Chodzi ci o tę sprawę w Hiszpanii? – zainteresował się Werner.–Tak.–Jasne.Ciebie też widziałem.–Robiłem im za geniusza.Dobra reklama dla firmy.–Pewnie.Ale o co ci chodzi?–To nie byli hiszpańscy gliniarze, Gus.Wiem, w jaki sposób się szkolą.Człowieku, to nie w ich stylu.To co mamy: SAS, Deltę, ZOZ?Gus Werner zmarszczył brwi.Zastępca dyrektora FBI był niegdyś agentem specjalnym odpowiedzialnym za ZOZ.Awansowano go na starszego agenta specjalnego odpowiedzialnego za placówkę Biura w Atlancie.Obecnie pełnił funkcję zastępcy dyrektora do spraw nowego Wydziału Zwalczania Terroryzmu.Bill Henriksen pracował niegdyś dla niego, potem odszedł, założył firmę konsultingową, ale przecież jak raz byłeś w FBI, zawsze będziesz w FBI, a teraz Billowi najwyraźniej zależało na informacjach.–Niewiele mogę ci o tym powiedzieć, przyjacielu.–Tak?–Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]