[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt mi nie wmówi, że mężczyzna sześćdziesięcioletni nie może pokochać dwudziestoletniej dziewczyny.To prawie na porządku dziennym.W wypadku zaś sir Ambrose’a, gentlemana w starym stylu, uczucie mogło nim zawładnąć w szczególny sposób.Taka późna miłość kończy się niekiedy szaleństwem.Nie mógł się pogodzić z myślą o jej małżeństwie, robił, co tylko mógł, by temu przeszkodzić — i wszystko na próżno.Zazdrość tak go opętała, że wolał ją zabić niż widzieć żoną młodego Lorimera.Musiał to planować długo naprzód, by naparstnica zdążyła wyrosnąć jednocześnie z liśćmi szałwi.Gdy nadszedł czas zbrodni, sam zebrał trujące liście digitalisu i posłał Sylvię z tym do kuchni.To straszne, co zrobił, ale uważam, że musimy spojrzeć na jego występek tak miłosiernie, jak tylko potrafimy.Gentlemani w podeszłym wieku tracą niekiedy głowę, gdy w grę wchodzą młode dziewczęca.Nasz organista, na przykład.Hola, hola, nie wolno plotkować!— Pani Bantry, czy to tak było?! — komisarz nie mógł wprost w to uwierzyć.Żona pułkownika potwierdziła skinieniem głowy.— Tak.Nie miałam o niczym bladego pojęcia, zawsze sądziłam, że to był nieszczęśliwy wypadek.Ale gdy sir Ambrose zmarł, przyszedł do mnie list, bo takie polecenie wydał przed śmiercią pan Bercy.W tym liście wyznał całą prawdę.Zupełnie tego nie rozumiem, a on i ja zawsze świetnie rozumieliśmy się.Po tym stwierdzeniu zapadła kłopotliwa cisza.Pani Bantry wyczuła pewnie ogólną konsternację, bo powiedziała pospiesznie:— Myślicie, że zdradziłam jego zaufanie, ale się mylicie.Zmieniłam wszystkie nazwiska, on także nie nazywał się Bercy.Czy nie widzieliście, jaką Arthur zrobił głupią minę, gdy zaczęłam opowiadać o jakimś sir Ambrosie? Z początku nie rozumiał, o co mi chodzi.Zmieniłam wszystko, co tylko się dało.W czasopismach lub na początku książek pisze nieraz: „wszystkie postacie występujące w niniejszej historii są fikcyjne”.Tak i wy nigdy nie będziecie wiedzieć, o kogo chodziło.XIIWypadek w bungalowie— Coś mi się przypomniało — zaczęła Jane Helier.Jej piękną twarz rozjaśnił ufny uśmiech dziecka, które oczekuje pochwały.Ten właśnie uśmiech poruszał do głębi całą widownię co wieczór w londyńskim teatrze, a fotografom wypychał kieszenie pieniędzmi.— To zdarzyło się mojej przyjaciółce — zaasekurowała się aktorka.Zebrani zachęcali ją do opowiadania okrzykami, w których było sporo fałszu, wszyscy bowiem jak jeden mąż (pułkownik Bantry, jego żona, sir Henry Clithering, doktor Lloyd i panna Marple) byli przekonani, że ta „przyjaciółka” to po prostu Jane we własnej osobie.Piękna aktorka nie zwróciłaby najmniejszej uwagi na sprawę tyczącą kogoś innego, a tym bardziej nie zaprzątałaby sobie pamięci czymś takim.— Moja przyjaciółka, której nazwiska nie chcę wymieniać, była aktorką, i to znaną aktorką.Nikt nie okazał najmniejszego zdziwienia, a sir Henry pomyślał w duchu: „Ciekawe, ile zdań powie, zanim się jej nie wyrwie „»ja« zamiast »ona«„.— Rok czy dwa lata temu moja przyjaciółka grała w objazdowym teatrze.Myślę, że będzie lepiej, gdy nie wymienię nazwy tego miejsca.Było to w mieście leżącym nad rzeką, niedaleko Londynu.Przyjmijmy, że nazwiemy to miasto.Urwała, a jej brwi ściągnęły się w głębokim namyśle.Wymyślenie choćby najprostszej nazwy zdawało się przekraczać jej możliwości umysłowe.Sir Henry znów pospieszył z pomocą.— Może Riverbury? — zaproponował bez uśmiechu.— Och, tak! Świetnie! Riverbury, zapamiętam na pewno.No więc, jak już powiedziałam, moja przyjaciółka przebywała w Riverbury wraz z całym zespołem i zdarzyło się jej tam coś bardzo dziwnego.Brwi aktorki znowu ściągnęły się w jedną linię.— Bardzo trudno mówić tak, żeby opowiadanie wypadło dobrze.Tak łatwo pomieszać fakty albo zacząć od niewłaściwego punktu.— Świetnie pani idzie — zachęcał ją doktor Lloyd.— Proszę mówić dalej.— No więc, zdarzyło się coś dziwnego.Po moją przyjaciółkę przyszli policjanci i wezwali ją na posterunek.Okazało się, że w bungalowie nad brzegiem rzeki dokonano włamania i aresztowano młodego człowieka, który opowiedział przedziwną historię.Wobec tego posłano po nią.Nigdy przedtem nie była na policji, ale wszyscy byli tam dla niej bardzo, bardzo mili.— Nie wątpię — mruknął sir Henry.— Sierżant, bo chyba to był sierżant, a może inspektor, podał jej krzesło i wyjaśnił, o co chodzi, i oczywiście natychmiast spostrzegłam, że to jedna wielka pomyłka.„Acha, tu cię mamy.Ja! A więc się nie myliłem” — pomyślał w duchu sir Henry.— Tak powiedziała moja przyjaciółka — ciągnęła dalej Jane zupełnie nieświadoma, że już się zdradziła.— Wyjaśniła, że w tym czasie odbywała próbę ze swoją garderobianą w hotelu i nigdy nie słyszała nawet o panu Faulkenerze.Wtedy sierżant przedstawił ich sobie.— „To panna Hel”.Urwała nagle i zaczerwieniła się.— Panna Helman — podsunął sir Henry porozumiewawczo mrużąc oko.— Tak, właśnie.Dziękuje.A więc powiedział — „Cóż, panno Helman, czułem przez skórę, że musiała zajść jakaś pomyłka, bo wiem, że zatrzymała się pani w Bridge Hotel”.Potem zapytał mnie, czy nie miałabym nic przeciwko konfrontacji.Czy było to już w czasie konfrontacji, nie pamiętam dokładnie.— To nie ma większego znaczenia — zapewnił komisarz.— W każdym razie chodziło o tego młodego człowieka.Oczywiście zgodziłam się na konfrontację, a wtedy wprowadzono go i policjant przedstawił nas sobie: „To jest panna Helier, a to.” Och! — urwała Jane patrząc na nas z otwartymi ustami.— Nic nie szkodzi, moja miła — pocieszyła ją panna Marple.— To nie przeszkodzi nam w rozwiązywaniu zagadki.Przecież nie podała pani ani miejsca, ani żadnych konkretnych szczegółów.— No, dobrze, choć naprawdę chciałam przypisać tę historię komuś innemu.Ale to takie trudne, czyż nie? Tak łatwo się zapomnieć, gdy mówi się cały czas w trzeciej osobie.Każdy z zebranych zgodził się z tym, a pocieszona i zachęcona Jane ciągnęła dalej swoje opowiadanie, któremu daleko było jednak do tego, co nazywamy porywającą narracją.— Był przystojnym mężczyzną, naprawdę przystojnym.Młody, z lekka rudawymi włosami.Na mój widok rozdziawił usta.Gdy sierżant zapytał, czy to mnie widział, zaprzeczył, a nawet nazwał siebie osłem.Uśmiechnęłam się do niego i zapewniłam, że nic złego się nie stało.— Mogę sobie z łatwością wyobrazić tę scenę — rzekł sir Henry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]