[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, żepiosenka śpiewana przez Murzyna nie miałanic wspólnego z synem Fairweathera.Jakmogło być inaczej, skoro ci ludzie, w swojejignorancji, umieścili syna Fairweathera najednej płaszczyznie z I.W.W., choć to wcalenie był człowiek, tylko skrót nazwydawnego związku zawodowego kiperów.Nie mógł ich za to potępiać ci ignoranci ipółanalfabeci nie prowadzili kronik; niemogli więc do nich zaglądać, żebyodświeżyć pamięć.Rozmyślając o tym, Haldan pojednał sięze światem, ale pojednanie to było zarazemodżegnaniem się od świata i jego wartości.Helisy nie było, ojciec nie żył, profesjonaliścibyli owcami, a prole nieokrzesanym bydłem.Bóg był maszyną liczącą.Haldan nie wątpił, że wszystko stało musię zupełnie obojętne, ale na trzy dni przedodlotem z Ziemi zmienił zdanie, Wtedy tousłyszał coś, co poruszyło go tok silnie, jaknic dotąd w całym jego życiu. Ty, inteligent!Wołał go Murzyn, który stał przy kraciepo drugiej stronie korytarza.Na szyi, nabrudnym rzemieniu, miał zawieszoną gitarę. Mam nową piosenkę.Przyniósł jąfacet, którego świeżo przymknęli.Chceszposłuchać?Z zachowania Murzyna przebijałabezczelność.Jego szeroki uśmiech,graniczący z poufałością, obudził wHaldanie dawnego profesjonalistę. Kiedyze mną rozmawiasz, czarnuchu, nierozdziawiaj gęby, jakbyś miał potknąćarbuza! Nie uda ci się mnie obrazić,inteligencie.Jestem Czarnym z Mobile Bay.Już te wszystkie ologi, czy jak im tam, dośćnawybrzydzały się nade mną.Chcesz, czynie, wysłuchasz mojej piosenki.Było to prawdą.W czasach Głodu, gdymięso Murzynów uważano za przysmak,tylko Czarni z Mobile Bay uniknęli zagłady,ponieważ zamieszkiwali odciętą od światawysepkę koło Alabamy.Pózniejantropolodzy nie dopuścili dozanieczyszczenia rasy i Czarni z Mobile Baystali się tematem licznych uwłaczającychmonografii pisanych przez przedstawicieliwszystkich nauk społecznych.Murzyn uderzył kilka razy w struny i zacząłśpiewać:Cizię kochał pewien młody zuch.Przymknęli go, gdy zrobił jej brzuch.Wyprzyj się młódki, sędzia radzi.A w czym wam nasza miłość wadzi?Głowa do góry, biedny Haldanie.Głowa do góry, nie roń łez.Głowa do góry, biedny Haldanie.Nie nastał twego życia kres.Zanim jeszcze Murzyn przestał śpiewać,Haldan zerwał się na nogi i uczepił palcamikraty.Nie docenił tych nędzarzy.Piosenki byłyich kronikami.W jednej prymitywnejzwrotce śpiewak opisał jego proces, a wdrugiej posłużył się jego przykładem, żebytchnąć nadzieję w ludzkie serca.Piosenka o synu była piosenką o synuFairweathera.Trzy dni pózniej zabranoHaldana z celi.Ubrano go w szary całun izaprowadzono długimi korytarzami dowyjścia, gdzie czekał już czarny samochódmający go zawiezć na pole startowe, zktórego odlatywał statek na Piekło.Haldan szedł jak automat, ale z głową dogóry.Po obu stronach korytarza więzniowietłoczyli się przy kratach.Tak jak przedtem tłumy wzdłuż MarketStreet, tak teraz oni stali biernie przyglądającmu się, ale ich usta poruszały się ledwodostrzegalnie, a głosy zlewały siępowtarzając refren piosenki ułożonej przezjednego z nich do melodii starej pieśni oTomie Dooleyu, którą kiedyś, pewnegoszczęśliwego dnia, śpiewała Helisa.Haldan bez trudu trzymał prosto głowę.Gorzej było z nieronieniem łez.ROZDZIAA DWUNASTYFormalnie Haldan IV był trupem.Był nieprzytomny, kiedy Szarzy Braciawnieśli go na noszach na pokład Styksu.Razem z jedzeniem dano mu środek, któryzwolnił jego procesy życiowe.Dlatego niewidział zakapturzonych postaci, które śpiewając pieśni za zmarłych wnosiłynosze po długim trapie statku.Nie słyszałchrzęstu zamykanych włazów i cichegowycia silników rakietowych.Nie czuł anipoczątkowego, powolnego wznoszenia sięstatku, ani końcowego zrywu, którywyszarpnął ogromny statek z pola ziemskiejgrawitacji nie czuł też lekkich wstrząsów,które nastąpi ły, gdy odpalono rakiety, aich rolę przejęły silniki laserowe,bezszelestnie wprowadzając statek wżelazne koleiny kosmosu.Bezgłośni,bezcieleśni, odporni na razy głazówmeteorycznych pędzących przez kosmos,wpłynęli w obszar, w którym znikłowszelkie światło na zewnątrz statku, tak jakprzy prędkości powyżej jednego macha dlauszu zanika wszelki dzwięk.Byli terazświatłem, płynęli na fali równoczesności, naktórej bez najmniejszego szwanku mogliprzelecieć przez samo jądro słońca.Haldan spał przez trzy ziemskiemiesiące, a z każdą minutą zegarówpokładowych cofali się o dzień wstecz wstosunku do czasu na Ziemi.Jakaś dłoń potrząsnęła go za ramię.Wnikłym, czerwonym blasku małej lampkiumocowanej do ścianki zobaczył nad sobąponurą twarz i ciężkie, toporne rysyastronauty. Obudz się, trupie.Poruszajrękami i nogami jak żuk leżący nagrzbiecie& O właśnie& Mam tu dla ciebiepigułkę, dawkę pseudotlenu.Astronautę odpiął wcześniej pasyprzytwierdzające Haldana do koi.Chłopakznajdował się w ciasnej celi, ale jedyne, cowidział w nikłym świetle lampki oprócztwarzy astronauty, to pionową drabinkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]