[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyzna zaczął zmagać się ze skrzypiącymi drzwiami.- Zaprowadzę wasdo.- Nie ma potrzeby - rzucił przez ramię Bayaz, który kroczył już szybkozakurzonym korytarzem.- Znam drogę!Glokta starał się nadążyć, pocąc się pomimo zimna, które panowało na dworze.Noga paliła go żywym ogniem.Wysiłek związany z dotrzymaniem Bayazowi kroku niepozwalał mu się zastanowić, jakim cudem ten łysy łajdak tak dobrze zna budynekuniwersytetu. Ale nie ulega wątpliwości, że go zna.Przemierzał korytarze, jakby spędzał tu niegdyś każdą chwilę swego życia;cmokał zniechęcony nad opłakanym stanem wnętrza i cały czas ględził. -.nigdy nie widziałem takiego kurzu, kapitanie Luthar.Nie zdziwiłbym się,gdyby się okazało, że nie sprzątano tu od moich ostatnich odwiedzin! Nie pojmuję, jakczłowiek może rozmyślać w tych warunkach! Absolutnie.Z obrazów ponuro spoglądali martwi od wieków i zapomniani adepci wiedzy,jakby zirytowani całym tym hałasem.* * *Mijali korytarze uniwersytetu, tego starodawnego, zakurzonego, opuszczonegona pierwszy rzut oka miejsca, gdzie pozostały jedynie brudne wiekowe malowidła izatęchłe księgi.Jezal nie przepadał za książkami.Przeczytał kilka o szermierce ijezdzie konnej, ze dwie o kampaniach wojennych, raz otworzył wielkie dziełohistoryczne o Unii, które znalazł w gabinecie ojca, ale znudziło go po trzech czyczterech stronach.Bayaz nie przestawał mówić.- Tu walczyliśmy ze sługami Stwórcy.Pamiętam to dobrze.Wołali doKanediasa, żeby ich ocalił, ale nie zszedł na dół.Sale tamtego dnia spływały krwią,rozbrzmiewały krzykami, tonęły w kłębach dymu.Jezal nie miał pojęcia, dlaczego ten stary głupiec wybrał go na słuchacza swychfantastycznych opowieści, a jeszcze mniej wiedział, jak ma mu odpowiadać.- Wydaje się, że było to.okrutne.Bayaz przytaknął.- Owszem.Nie jestem z tego dumny.Ale dobrzy ludzie muszą czasempopełniać okrutne czyny.- Uhm - mruknął nagle człowiek z Północy.Jezal nie zdawał sobie nawet sprawy, że tamten słucha cały czas.- Poza tym była to inna epoka.Pełna przemocy.Tylko w Starym Imperiumludzie osiągnęli poziom wyższy od prymitywnego.Midderland, serce Unii, był istnymchlewem, wierzcie lub nie.Nieużytkami, gdzie panowały wojownicze, barbarzyńskieplemiona.Te, które miały najwięcej szczęścia, zostały przyjęte na służbę do Stwórcy.Pozostałe skupiały dzikusów o pomalowanych twarzach, nieobytych z pismem, nauką,z niczym, co odróżniałoby ich od zwierząt.Jezal zerknął ukradkiem na Dziewięciopalcego.Nietrudno było sobiewyobrazić to barbarzyńskie życie, mając przy boku tak brutalnego osobnika, ale chciało mu się śmiać, gdy pomyślał, że jego piękny dom stał kiedyś na jałowej ziemi,że on sam pochodzi od jakichś dzikusów.Ten łysy stary człowiek był bezczelnymkłamcą albo szaleńcem, ale niektórzy wielcy ludzie zdawali się traktować go poważnie.* * *Logen ruszył za innymi na zaniedbany dziedziniec, otoczony z trzech stronprzez rozpadające się budynki uniwersytetu, z czwartej zaś przez mur Agriontu odwewnętrznej strony.Wszystko pokrywał stary mech, gęsty bluszcz, wyschnięte krzewydzikiej róży.Pośród chwastów, na rozklekotanym krześle, siedział jakiś człowiek.- Oczekiwałem was - oznajmił, podnosząc się z niejakim wysiłkiem.- Przeklętekolana, nie jestem już taki zdrowy jak niegdyś.Niczym niewyróżniający się człowiek, który średni wiek miał dawno za sobą, wwytartej i poplamionej na piersi koszuli.Bayaz spojrzał na niego z uwagą.- Jesteś głównym strażnikiem?- To ja.- A gdzie są pozostali?- Moja żona przygotowuje śniadanie, ale pomijając jej osobę, jestem sam.Tojajka - oznajmił z zadowoleniem, klepiąc się po brzuchu.- Co?- Na śniadanie.Lubię jajka.- Cieszę się - mruknął Bayaz nieco zawiedziony.- Za panowania króla Casamirapięćdziesięciu najdzielniejszych ludzi z gwardii królewskiej mianowano strażnikamidomu, by strzegli jego bramy.Uważano, że nie istnieje większy zaszczyt.- To dawne dzieje - zauważył ostatni i jedyny strażnik, skubiąc poplamionąkoszulę.- Było nas dziewięciu za moich lat młodzieńczych, ale pozostali zajęli sięczymś innym albo umarli, i nigdy nikt ich nie zastąpił.Nie wiem, kto przejmie mojeobowiązki, kiedy odejdę.Nie było ostatnio zbyt wielu kandydatów.- Zaskakujesz mnie.- Bayaz odchrząknął znacząco.- Och, główny strażniku!Ja, Bayaz, Pierwszy z Magów, pragnę uzyskać od ciebie pozwolenie, bym mógł dotrzećschodami do piątej bramy, przekroczyć ją, wejść na most i przedostać się na drugąstronę, do drzwi Domu Stwórcy.Główny strażnik spojrzał na niego zmrużonymi oczami.- Jesteś pewien? Bayaz zaczął się niecierpliwić.- Tak, dlaczego pytasz?- Pamiętam ostatniego człowieka, który tego próbował za moich młodych lat.Był wielki, jak sądzę, jawił się jako myśliciel.Ruszył po tych schodach wraz zdziesięcioma silnymi robotnikami uzbrojonymi w dłuta, młoty, kilofy i wszelkienarzędzia, mówiąc nam, że zamierza otworzyć Dom i wynieść z niego skarby.Popięciu minutach wrócili w milczeniu, jakby ujrzeli martwych, którzy nagle ożyli.- Co się stało? - spytał cicho Luthar.- Nie wiem, ale nie znalezli żadnych skarbów, tyle wiem.- To bez wątpienia zniechęcająca opowieść - przyznał Bayaz.- Ale idziemy.- Wasza sprawa, że tak powiem.Z tymi słowami stary człowiek odwrócił się i ruszył przygarbiony przez żałośniewyglądający dziedziniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •